czwartek, 26 lutego 2015

Bania Agafii, Szampon Serwatkowy

Ręka jak boli tak dalej boli, a lewą to zdjęcia wychodzą tak marne, że jeszcze gorsze niż zwykle. Dlatego to co mam na komputerze to wam pokażę. Dzisiaj byłam u trychologa (jeśli szukacie swojego w pobliżu to tutaj trzymajcie fajna wyszukiwarkę  ) i pochwalę się, że pani doktor powiedziała, że mam jedną z lepszych skóry głowy i włosów jakie do niej przyszły. Jesteście dumne? Gorsza sprawa, że niestety muszę pójść na dokładne badania hormonalne, żeby ustalić co z moim wypadaniem, bo nie widać czemu tak się dzieje.. No cóż mówi się trudno. Dzisiaj wam opiszę szampon, który ostatnimi czasy towarzyszył mi w łazience. Jesteście ciekawe jak służył mi serwatkowy szampon?


Szampon znajduje się w moich ulubionych saszetkach typu kroplówka. To idealna opcja na wyjazdy, ponieważ bezpiecznie możemy zakręcić tą tubkę, a w dodatku starcza na wiele myć. Nie zajmuje dużo miejsca, tylko ma problem ze staniem jak już mniej jest produktu. Nalepka w języku polskim niestety lubi pod wpływem wody lubi wyblaknąć.



Szampon niestety należy do tych silniejszych, bowiem sodium coco-sulfate to to samo co SLS, tylko bardziej oczyszczony, następnie mamy łagodne dwa detergenty, emolient tłustym, konserwant, emolient tłusty, ekstrakt z szyszki olchy, serwatka, wyciąg z korzenia tarczycy bajkalskiej, ekstarkt z oskrzelki, ekstrakt z aralii mandżurskiej, ekstarkt z różańca górskiego, zapach. Jak widzicie szampon może być świetnym odpowiednikiem szamponów do oczyszczania, a w dodatku ma wiele ciekawych ekstraktów plus serwatkę, które wzmacniają włosy i skórę głowy.


Zapach szamponu określiłabym jako delikatnie ziołowy, który nie zostaje na włosach. Nie drażni, ani nie przeszkadza w użytkowaniu. Natomiast konsystencją nie różnił się od innych szamponów. Prawidłowa gęstość, delikatne mleczne zabarwienie produktu. W saszetce znajduje się 100 ml, które wystarczyło mi na ok 3,5 tygodnia stosowania (jak wiecie, wolno zużywam szampony : )


Mój szampon pochodzi z drogerii cytrynowej i tu saszetka kosztuje 7,50 o TUTAJ, całkiem sporo jak za taką objętość. Jednak stacjonarnie wiem, że można znaleźć taniej : )


Co do działania to nie jest to szampon, który mnie zachwycił do tego stopnia bym chciała do niego wracać. Chociaż możliwe, że jako szampon oczyszczający od czasu do czasu. W zamierzeniu ma przedłużać kolor farbowanych włosów. Jednak zawartość serwatki powinna wpływać na łagodzenie skalpu, a ekstrakty z różnych roślin wzmacniać włosy. Szampon całkiem dobrze oczyszczał włosy, przynajmniej u mnie nie plątał ich (ale to już przerabialiśmy - u mnie mało co je plącze). Nie spowodował przesuszenia włosów ani skóry głowy, nawet gdy stosowałam go przez cały czas! Jednak nie zauważyłam jakiejś specjalnej ochrony resztek koloru moich włosów, ani spektakularnego wzmocnienia struktury włosów. Też nie spodziewałam się, że po takiej saszetce to nastanie. Zmywał dobrze olej oraz treściwe maski, ale nie przedłużał świeżości włosów. Jak zwykle włosy myłam co dwa dni. Też nie pomógł w walce o objętość. Mimo, że jest podkreślony brak SLS, to nie jest to szampon delikatny! Detergent użyty w produkcie jest lepiej oczyszczonym SLS, tylko pod inną nazwą. Nie jest to pod żadnym pozorem, żadna jego łagodniejsza forma.

Same musicie zdecydować, czy chcecie go wypróbować. Mojego serca nie podbił, ale jak wiecie od szamponów oczekuję tylko dobrego mycia. Rzadko kiedy szampony mają jakieś inne plusy, dlatego nie przywiązuje się do nich na długo (są wyjątki!). Dajcie znać, czy go miałyście, a ja uciekam po przeciwbólowe, bo palec to już mi odpada z bólu dzisiaj!

środa, 25 lutego 2015

Tak mi pachnie! - Yankee Candle

Przepraszam, że nie odzywam się tak długo, ale niestety miałam mały wypadek w sobotę i mam szytą prawą rękę. Każdy nią ruch boli tak bardzo, że mam ochotę płakać. Ale małymi kroczkami napisałam w końcu jakiś post - traf chciał, że akurat wypadło na środę, czyli zapachową środę! W tym tygodniu również będę was kusiła zapachami, które u nas są niedostępne. Ale myślę, że to fajna odskocznia od tego wszystkiego co pojawia się na innych blogach, a może akurat będziecie mieć możliwość kupna jakiegoś z nich?

PEPPERMINT BARK
To zapach, którego byłam bardzo ciekawa bo chodzą o nim same legendy. Podobno pachnie idealnie jak czekoladki after eight. I jak zapewne się domyślacie dla mnie nie do końca tak pachnie, bo za mało tu tej czekoladowej słodkości. Dla mnie to przede wszystkim zapach dużej ilości cukru, mięty, takie słodkiej posypki, a na końcu gdzieś przebija dość wytrawny zapach czekolady. Jednak nie do końca to jest to czego oczekiwałam. Mimo, że zapach jest przyjemny, bo mocno miętowy, słodki to zaczyna po czasie troszeczkę męczyć z racji swojej intensywności i właśnie tego lepkiego cukru. Czy chciałabym świecę - tak, ale na krótko bym zapalała : )

CRANBERRY PEPPERMINT
O dziwo to zapach o którym bardzo mało słyszałam. Jednak wiedziałam, że muszę sama wypróbować. To zapach dość delikatny, mocno kwaskowaty dzięki żurawinie, ale z dodatkiem słodkości (coś jak suszona żurawina), a także dużo mięty, która gra tu pierwsze skrzypce. Połączenie jest dość odświeżające i dające uczucie czystego umysłu. Według mnie raczej niespotykany zapach i mimo, że oczywisty to jednak ma wiele twarzy. Od mocno miętowego, rozwija się do kwaskowatej mięty.

HOT BUTTERED RUM 
 Bałam się tego zapachu strasznie! Niestety do teraz pamiętam nieudaną przyjaźń z salted caramel i bałam się, że tu będzie powtórka z rozrywki. To jeden z bardziej zaskakujących zapachów YC, połączenie rumu, wanilii i masła? Co to będzie? Przed tym jak przyszedł do mnie wosk, wąchałam świecę i powiedziałam sobie tak to jest to! Nie mogę się doczekać. Zapach jest bardzo intensywny, oklejający i ciężki. To zapach głównie roztopionego masła, dużej dawki spożywczej wanilii oraz dodatku alkoholowej nuty i według mnie gałki muszkatołowej.  Faktycznie to zapach rumu, a nie żadnej wódki, czy spirytusu. Jednak to zapach nie dla każdego, bo to zapach słodko-słony. Jeśli nadal nie umiecie sobie go wyobrazić to dodajcie trochę słonego masła do ajerkoniaku i posypcie wanilią - wyjdzie coś podobnego : )

BANANA NUT BREAD
Każdego tygodnia musi się zjawić jedno rozczarowanie. Chlebek bananowy wąchałam wcześniej, ale tylko z Kringle Candle. A, że dużo osób sobie chwali i ten bananowo-orzechowy z YC to myślałam co mi tam wypróbujemy. Przecież dodatek orzechów tylko spotęguje moją miłość. Teraz już wiem, że raczej dodatek orzechów do YC mi się całkowicie nie podoba. To dość intensywny zapach, jednak mało tu słodkiego banana, głównie orzechy, delikatnie przypalone i zbyt bardzo wypieczone ciasto. To zapach z serii "nie udało mi się wypiek, bo koleżanka zadzwoniła i zapomniałam przypilnować". Jednak nie jest drażniący, a po prostu nie w moim guście. Za mało słodkości, dość dużo wytrawności. 

Znacie, któryś z zapachów? A może inaczej uważacie niż ja? Chciałabym zaznaczyć, że zapachy te nie są dostępne w ofercie Yankee Candle w Polsce. Jednak możecie szukać na allegro, bo czasem się trafiają tam zapachy niedostępne w PL. Przypominam, że samplerów nie palę jak większość, a używam jako wosk do kominka.

piątek, 20 lutego 2015

Komórki macierzyste - czyli jak producenci nas oszukują

Dzisiaj przychodzę do was z tematem dość ostatnimi czasy modnym. Nie tylko wśród naukowców, ale również w branży kosmetycznej. Komórki macierzyste to ostatnio większy hit w kosmetykach, niż wszędobylski olej arganowy. A ja słysząc o magicznych właściwościach komórek macierzystych w kremach, szamponach, czy też odżywkach dostaję szału! Czy producenci robią nas w konia? Czy my sami napędzamy kłamstwa producentów?

Nie zaprzeczam - używam czasem takich produktów, jednak żadnych z pozytywnych właściwości nigdy nie przypisałabym komórkom macierzystym. Czemu? Dzisiaj mam nadzieję poznacie tajemnice oszustwa koncernów kosmetycznych. A z racji, że bądź co bądź biochemię skończyłam to myślę, że mam na tyle wiedzy, by móc się na ten temat wypowiadać. Dodatkowo, żeby nie było wszystko to jest potwierdzone przez Panią Doktor, która prowadziła moje zajęcia. 


Zacznijmy od początku!
Tym czym komórka jest to każdy wie, ale czym jest komórka macierzysta? Nie chcę wam tu pisać wielkich regułek i dużej ilości słów, które wam nie są potrzebne, dlatego postaram się napisać to w skrócie. Komórka macierzysta ma zdolność do samoodnowy, wielokrotnych podziałów bez różnicowania się i "starzenia". Co ważne, komórki te dzielą się asymetrycznie dzięki czemu potomna komórka staje się macierzystą, a "matka" różnicuje się. Co to oznacza? Są to komórki, które potocznie mówiąc, nie umierają ze starości. Nie oznacza jednak to, że są one nieśmiertelne! Są wykorzystywane w medycynie z racji swoich umiejętności do regeneracji. Są też samowystarczalne i mogą się powielać przez bardzo długi czas. Brzmi zachęcająco prawda? Mamy kilka typów komórek macierzystych, które różnią się potencjałem do dalszego różnicowania. Czyli oznacza to, że jeden typ może różnicować się do momentu, gdy powstanie cały organizm, a niektóre nie zróżnicują się np w łożysko.

Wspomniałam, że komórki te są wykorzystywane w medycynie. To zbyt ogólnie napisane. Próbuje się je wykorzystać w medycynie <- tak brzmi znacznie poprawniej. Są nadzieją w leczeniu takich chorób jak choroby wątroby, zawały serca, udar mózgu, uszkodzenia kręgosłupa, choroba Parkinsona, Alzheimer, cukrzyca i wiele innych. Są nadzieją, ale to nie oznacza, że już nimi potrafimy wyleczyć. Medycyna regeneracyjna się rozwija, ale to nie oznacza, że sukcesy leżą na każdej płaszczyźnie. 

Bardzo trudnym elementem w badaniach na komórkach macierzystych jest hodowla. I to nie tylko mowa o komórkach macierzystych. W trakcie swoich studiów nie miałam ich okazji akurat hodować, ale hodowałam znacznie prostsze komórki i wierzcie mi, że to nie takie hop siup. Bo komórki potrzebują specjalnych warunków do życia. Oprócz "jedzenia", czyli pożywki ważna jest sterylność, odpowiednia temperatura, odpowiednie ciśnienie czy chociażby stężenie dwutlenku węgla. Komórki tak jak my potrafią "zachorować". Łapią grzyby, zakażają się bakteriami, wirusami, nawet antybiotyki nie zawsze pomagają. A jeśli taka linia hodowlana się zakazi, to niestety, ale trzeba się z nią pożegnać. Nie inaczej jest w przypadku komórek macierzystych. Jednak tutaj, sterylność jest jeszcze ważniejsza. 


Nie będę się rozpisywać dalej na temat problemów z hodowlą, czy też definicjami, bo je możecie poznać dzięki różnym publikacjom naukowym. Chcę po prostu wam pokazać jak bardzo koncerny robią nas w konia!

Cały czas wam staram się udowodnić, że komórki macierzyste to szansa, nadzieja. I tu mówimy o warunkach laboratoryjnych, medycznych. Gdzie stosowane są specjalne metody, które potrafią kierunkować komórki. Niestety daleka droga przed nami. 

A teraz pomyślmy nad tematem komórek macierzystych w kosmetykach. Mam nadzieję, że pokazałam wam, że takie komórki ciężko utrzymać przy życiu w laboratorium. Nawet jeśli chodzi o zwykłe hodowle na szalkach. To mam pytanie, jak to możliwe, że komórki żyją w kremie/szamponie/czymkolwiek? Komórki macierzyste są cenne, ale tylko wtedy gdy żyją mają swoje właściwości. Martwa komórka macierzysta, to martwa komórka. Równie dobrze możemy do takiego kremu zdrapać trochę naskórka - przecież to też będą komórki. W dodatku ja sobie nie wyobrażam jak takie komórki np na skórze miałyby działać? Albo w wodzie micelarnej? Przemywamy sobie skórę i te komórki nam ją regenerują? W kosmetykach oczywiście mogą być komórki, nawet macierzyste, ale są one martwe jeśli już, czyli bezużyteczne! Nie zregenerują nam skóry, włosów, czy czegokolwiek! Wierzcie mi - ten sam efekt uzyskacie dzięki pocieraniu się swoją startą skórą.

Kiedyś na fan page'u jednej z firm kosmetycznych zapytałam się jak oni to robią, że w ich kremach te komórki żyją, skoro naukowcy mają problem z utrzymania ich przy życiu. Wiecie jaką odpowiedź dostałam? Bo ich komórki są pochodzenia roślinnego. I tutaj padłam ze śmiechu. A roślina to co innego? Komórki macierzyste rośliny są martwe i działają? Nie, to tak nie działa one też muszą być żywe by móc się dzielić. 

Morał historii jest jeden - pociąga nas to o czym słyszymy, mamy wiele nadziei w nowoczesnych technikach. Jednak, czy mamy pojęcie jak to wygląda w rzeczywistości? Sami napędzamy kłamstwa producentów, bo wierzymy że to co mówią to jest prawda. A tak naprawdę wystarczyłoby przeczytać z ok. 20 stron tekstu i dowiedzieć się, że komórki macierzyste są nadzieją, ale na razie nie są rozwiązaniem. A na pewno nie są magicznym środkiem do uzyskania młodej skóry, czy też bujnych włosów, dzięki kosmetykom z martwymi komórkami. 

Podsumowując: Po śmierci każdy z nas jest równy, nie jesteśmy profesorami, doktorami, prawnikami, sprzątaczkami. Każdy z nas jest wtedy taki sam. W przypadku komórek jest to samo. Czy to komórka krwi, skóry, czy też macierzysta - to jedną cechę mają wspólną są martwe. 

Chciałabym, żebyście się zastanowili, czy warto napędzać kłamstwa producentów i wierzyć w magiczne moce takich kosmetyków? Czy np lepiej zainwestować w jakiś kosmetyk, gdzie producent nie kłamie.

Mam nadzieję, że chociaż trochę podobał wam się tekst, jeśli gdzieś znajdziecie jakiś błąd napiszcie, każdy człowiek ma prawo do pomyłki. Starałam się wam jak najprościej to wytłumaczyć i mam nadzieję, że przez chwilę pomyślicie jak bardzo zostaliście oszukani !

czwartek, 19 lutego 2015

Denko gigant stycznia

Przyznaje się bez bicia! Gdy widziałam wór z denkiem stycznia odechciewało mi się wszystkiego i nie miałam siły. Jednak no nie będę trzymała tych śmieci wieczność, więc pochwalę się jak cudownie poszło mi zużywanie. Kosmetyków mniej, a szafce lżej!  Nie przedłużam bo i tak to będzie post tasiemiec i zapraszam!



Dove, creme mousse - uwielbiam te żele! Są mega wydajne, nie wysuszają skóry i pachną tak otulająco. Będę wracać!

Isana, żel o zapachu maku - w końcu się z nim rozprawiłam. Jak na kwiatowy zapach wyjątkowo mi się podobał! Limitowane żele Isany działają na mnie jak pokemony - muszę mieć wszystkie

Isana, mydło pingwin - oprócz tego, że zapach był obłędny to jeszcze to opakowanie takie słodkie! Mam zapas mydełka, więc nadal się znamy : )


Apart, mydło w płynie z Noi - ładnie pachniało, było kremowe i nie wysuszało dłoni. Możliwe, że wrócę kiedyś.

Original Source, płyn do kąpieli Mango&Macadamia - robił świetną pianę! A zapach o dziwo w końcu polubiłam!

Isana, płyn do kąpieli Hibiskus&Kokos - ogromna butla, zerowa wydajność, ale zapach i piana na plus!


Evree, Balsam do ciała - uwielbiałam ten balsam! Cudo działanie, cudo zapach. Więcej o nim poczytacie TUTAJ

Lefrosch, Pilarix - spodziewałam się po nim więcej. TUTAJ pisałam o nim więcej

Barwa, różane masło do ciała - zapach bardzo intensywny, nawilżanie całkiem, całkiem. Więcej o nim TUTAJ

Palmer's, krem do biustu - najlepszy jaki miałam! TUTAJ go chwaliłam.



Cien, migdałowy krem do rąk - nie wiem czemu tyle osób go lubi, męczyłam go strasznie długo, no i w końcu się skończył!

The secret soap store, limonkowy krem do rąk - kochałam go, a on tak szybko się skończył. TUTAJ o nim pisałam

Cztery Pory Roku, zmywacz lakieru hybrydowego - najmniej wydajny zmywacz świata, wolałam żelowego brata

SwitPharma, krem do rąk - taki sobie był, nosiłam w torebce i coś mu się w końcu stało i zaczął śmierdzieć..


Pilomax, Szampon do włosów - bez SLS/SLES lubiliśmy się! Był całkiem fajny. Nie widzę powrotu, ale też nie żałuję, że go używałam : ) TUTAJ więcej o nim przeczytacie

Batiste, suchy szampon BLUSH - kocham batiste, a ta wersja równie pięknie pachniała jak inne <3

Planeta Organica, Turecki balsam do włosów - kocham, kocham, kocham! TUTAJ o nim pisałam!

Radical, Serum ziołowe - za krótko używałam, by mogła coś o nim powiedzieć


Yves Rocher, olejek odbudowujący - był fajnym olejkiem, jednak chyba zostanę przy normalnych olejach solo :) TUTAJ o nim poczytacie

Babuszka Agafii, 20-minutowy kompres - genialna maska, ale o tym już dowiedzieliście się TUTAJ

Full Mellow, Maska Gorgeous Hair - bardzo lubiłam tą maskę, najgęstsza jaką miałam. TUTAJ o niej poczytacie.

Full Mellow, Olejek do włosów - na końcówki zawsze za dużo dawałam, a goniący termin kazał mi zużywać go do olejowania włosów. Był fajny, ale miał dodatek oleju arganowego i nie pasował mi tak do końca. 


White Flower's, błotne mydło - zużyłam je dawno, ale dopiero teraz znalazłam opakowanie. TUTAJ o nim pisałam

Iwostin, Krem przywracający nawilżenie - średniaczek, oj średniaczek i o dziwo szybko się skończył. TUTAJ więcej o nim przeczytacie

Ziaja, żel myjący normalizujący - jak na żel całkiem go polubiłam, ale nie aż tak, by zrezygnować z mydeł. TUTAJ o nim pisałam.


Eveline, korektor - kolor miał fajny, bo był jasny, całkiem dobrze się sprawował, ale teraz już wiem, że są lepsze!

Pierre Rene, Compact Powder - wersja transparentna, która nią nie była. Puder był taki całkiem średni, nic specjalnego. Nie wrócimy do siebie

Guerlain, Parure Aqua - co prawda kolor był za ciemny, ale mieszałam z jasnym podkładem PR, dzięki czemu stał się jednym z ulubionych. Jakbym miała pieniądze to zapewne bym go kupiła w jasnym kolorze <3


Ostatni raz kiedy wam pokazuję maszynki - obiecuję! Ale te są CUDOWNE! problem ze wrastającymi włoskami? Kupcie te i nie będziecie chciały żadnych innych! Krem z Clareny całkiem lubię, to nie pierwsza próbka/miniaturka, którą mam - jednak nie przypisuje magicznych właściwości komórkom macierzystym : p Maseczka z Natura Siberica to moja ukochana maseczka nawilżająca <3

Napiszcie co miałyście i czy również uważacie tak samo na temat tych kosmetyków. A teraz wracam do pisania notki na temat komórek macierzystych na jutro : ) Buziaki! : *

środa, 18 lutego 2015

Tak mi pachnie! - Yankee Candle

Nawet nie wiecie jak brakowało mi zapachów przez tydzień! Oczywiście nadrobiłam to już z nawiązkom, dlatego dzisiaj przychodzę do was ze sporą dawką zapachów! Dzisiaj poznacie zapachy niestety niedostępne w Polsce, ale też ciężko dostępne gdziekolwiek indziej. Gotowi na dawkę pokuszenia?

PUMPKIN GINGER BARK
Zapach do którego śliniłam się od początku, gdy zobaczyłam, że wyszedł. A wyszedł w USA jako jeden z zapachów Q3 na rok 2014. Niestety jak wszystko co dobre ominął Europę. Z racji, że lubię wszelkie dyniowe zapachy, nie mogłam go nie wypróbować. Zapach jest intensywny, ostry, jednak bardzo szybko ulatnia się. Na pierwszym planie mamy dobrze przyprawioną dynię, ostrym imbirem. Mamy tu też nuty maślane, dzięki czemu mamy wrażenie, że ktoś dopiero upiekł ciasto. Gdyby tak szybko się nie ulatniał oj lubiłabym! Bo dla mnie ciasto dyniowe z dodatkiem wanilii to jeden z ulubionych zapachów. A ten jeszcze w dodatku jest taki ostry!

SANDALWOOD VANILIA
Zapach, który został wycofany ze sprzedaży - a i tak trafił w moje łapki. No cóż i żałuję, że dopiero teraz się spotkaliśmy. To zapach idealny dla miłośników perfumeryjnej Wanilii, a nie tej spożywczej. To bardzo eleganckie połączenie zapachu drzewa sandałowego, przełamanego tą słodką wanilią. Zapach dość mocny, długo utrzymujący się w pomieszczeniu. Idealny zapach do salonu, gdy przychodzą goście. Czuję podobieństwo tu do Vanilla Satin, jednak połączenie z drzewem sandałowym jest bardziej wyrafinowanym zapachem.

PEPPERMINT COCOA
Ewidentnie mój dzisiejszy ulubieniec! Ślinię się, gdy o nim myślę! To idealne połączenie ulubionego zapachu ciepłego kakao, albo i gorącej, mlecznej czekolady! Z dodatkiem bitej śmietany *_* I dość duża szczypta mięty. Zapach mega intensywny, a osoby, które wchodziły do pokoju mówiły, że pachnie jakbym czekoladki after eight paliła w kominku. Dla mnie ideał, tylko strasznie mi smutno, że zapach chyba został wycofany w USA i znaleźć świecę będzie prawie niemożliwe! Jeśli pojawią się woski na allegro to kupię zapas! 

HAZELNUT COFFEE
Ten zapach strasznie mnie zawiódł. Zapach kawy uwielbiam i jak na razie wszystkie kawowe woski mi przypadły do gustu. Myślałam sobie, że zapach kawy i orzecha będzie idealnym rozwiązaniem. Niestety, ale w trakcie palenia zapach kawy gdzieś się ulatnia i zostaje dość ciężka nuta spalonych orzechów. Zapach jest dość wytrawny, jednak po czasie znajdujemy szczyptę cukru. Całość jest dość przytłaczająca po czasie, ale jeśli będziemy palić na większej powierzchni nie powinien nam bardzo przeszkadzać. Po zgaszeniu do pokoju wraca zapach palonej kawy, ale orzechy zostają. Szkoda, że akurat się nie polubiłam z dość dostępną opcją kawy YC. Mam nadzieję, że nowy zapach Kringle - Espresso będzie o wiele fajniejszy!

Podkreślam, że żaden z tych zapachów nie jest dostępny w normalnej ofercie Yankee Candle : ) Swoje maleństwa zakupiłam drogą internetową : )

wtorek, 17 lutego 2015

Barwa, Balnea mydło nawilżające

Uwielbiam mydła do mycia twarzy to wiecie prawda? Jednak częściej sięgam po te naturalne niż sklepowe. Jednak już swego czasu zauważyłam, że używanie mydeł oczyszczających dwa razy dziennie to dla mnie za dużo. A wbrew pozorom nawilżających mydeł naturalnych jest bardzo mało. Moje marchewkowe, o którym muszę wam w końcu napisać jest na wykończeniu, dlatego pomyślałam sobie, a może to wypróbuję? W dodatku jest zima, a na tłuste kremy w dzień pozwolić sobie nie mogę, a skóra przecież prosi!


W pudełeczku z prostą, ale przyciągającą uwagę szatą graficzną znajdujemy mydełko. Mydło jest chronione przez folię, dzięki czemu wygląda jak duży cukierek, albo chociażby ciastko! Dobre rozwiazanie bo chroni przed otwieraniem go w sklepie. Samo mydło jest białe i duże - standard.


Mamy tu standardową bazę myjącą, pochodną oleju mineralnego, zapach, kolejna pochodna czyli Parafina, ekstrakt z rumianku, emolient tłusty, gliceryna, kwasy tłuszczowe z oleju palmowego (bogate w kwas palmitynowy), usuwacz zapachów, przeciwutleniacz - witamina E, substancje zwiększająca trwałość oraz stabilność kosmetyków, składniki zapachu. Szału skład nie robi niestety. 


Zapach jest delikatny, jak większości kosmetyków. Delikatnie kwiatowo-mydlany. Nie zostaje na skórze. Kojarzy mi się z prostymi mydłami, które kiedyś były zawsze i wszędzie. Mydło robi średnią pianę jak na mydła, ale jest ona dość gęsta. Samo mydło do mycia twarzy wystarczy na ok. 3 miesiące używania.


Mydło dostępne jest np. w Rossmanie, a jeśli wolicie internetowe zakupy to też TUTAJ. Jego cena to ok. 7 złotych


Co do działania bo to jest tu najważniejsze. Uznałam, że wypróbuję do twarzy. Każdego dnia obawiałam się, że zapcha mi pory, ale tak się nie stało. Na wstępie muszę zaznaczyć, że mydło świetnie oczyszcza skórę, ale również pozostawia ją delikatnie załagodzoną. Używane codziennie rano dawało jakby komfort dodatkowej ochrony przed zimnem. Jednak wiem, że niektórym krzywdę może zrobić i być przyczyną pojawienia się nieprzyjaciół. teraz, gdy już się trochę ociepliło nie potrzebuję, aż takiej ochrony dlatego mydełko odstawiłam i zużywam je do dłoni. Nie wysusza ich mocno jak niektóre mydła, jednak też nie nawilża tak jakbym się tego spodziewała od specjalistycznego, nawilżającego mydła do skóry atopowej. Nie wrócę do niego nigdy, bo znam lepsze mydła i te w płynie u mnie całkowicie lepiej się sprawdzają. A co do twarzy - wybieram naturę jednak, dlatego wolę jednak pozostać przy marchewkowym mydle : )

Znacie? Używałyście? Dajcie znać, a ja lecę uczyć się mechaniki, bo jutro jest sądny dzień!

poniedziałek, 16 lutego 2015

Myjemy włosy błotem oraz inne błotne alternatywy do włosów.

Wróciłam do żywych! Przepraszam za swoją nieobecność, ale złapała mnie paskudna choroba i w ten sposób wszystkie ostatnie dni spędziłam przesypiając gorączkę, która nie chciała spaść poniżej 38,7 : c No ale tak bywa, co mnie nie zabije to mnie wzmocni (chociaż nadal mi w to trudno uwierzyć, bo nadal się duszę). Na fb was zapytałam o czym byście chciały dzisiaj przeczytać no i wygrało mycie włosów błotem :) 

Zacznę może od tego jak zaczęła się moja przygoda z błotem na włosach. Dostałam ogromny słój błota z morza martwego o takie błotnej konsystencji od Taty, który przywiózł mi je prosto z Morza Martwego. Troszkę się obawiam je nałożyć na twarz - bo zielonego pojęcia nie mam co i jak z nim może być nie tak, dlatego zaczęłam szukać alternatywnego używania błotka.

Na początku nakładałam błoto tylko na całe ciało, by je ujędrnić i oczyścić, a następnie powiedziałam sobie raz się żyje NAKŁADAMY na WŁOSY. Poszłooo i wyszło! I o to jestem.




Zacznijmy od masek, bo od tego zaczęłam. Od dłuższego cierpię na przewlekły przyklep włosów - oprócz pianek nic sobie z tym nie radzi na dłuższą metę. Poprawka - nie radziło sobie, dopóki nie zaczęłam stosować masek błotnych. Błoto, którego głównie używam jest w konsystencji błotnej, dlatego ciężko jest nakładać go solo na włosy, dlatego zaczęłam je mieszać z innymi maskami do włosów by lepiej było aplikować. Jaki efekt? Włosy odbite od nasady, genialnie wyglądają nawet po śnie. Na drugi dzień nie narzekam na ich wygląd. Chyba nigdy nie widziałam, żeby po czymkolwiek włosy były tak uniesione od nasady. Jednak wiece w tym przypadku trzeba się babrać w mieszanie tej mazi z maskami co jest trochę kłopotliwe, a ja przy okazji mam brudne pół łazienki. Jeśli chodzi o dodatek do masek to lepiej wypada błotko w proszku z White Flowers. Działanie to samo, ale jakoś łatwiej się ten proszek mieszka z maskami :)

Jednak oczywiście tego było za mało. Musiałam pójść o krok dalej. Mycie włosów błotem! Jeszcze kiedyś jakbym do usłyszała to bym uznała, że osoba, która to mówi jest chora psychicznie i powinna się leczyć. No ale skoro myjemy włosy glinkami to czemu nie myć ich błotkiem? Jak się do tego zabrać? Ja standardowo wcześniej olejuje włosy, nakładam maskę. Gdy już chcemy zmyć wszystko moczę włosy, nabieram suchą ręką błotko i dolewam do niego trochę wody rozmiziuję i nakładam na skalp. Odczekuję tak ok. 4 minuty. Następnie rozprowadzam błoto na całą długość włosów i masuję delikatnie. Zostawiam na ok 2 minuty. Spłukujemy wody, aż spłuczemy całe błotko. Nie ukrywam - jest to trochę czasochłonne i wodochłonne, no ale co poradzić : ) Nie przeraźcie się jakie włosy są w dotyku, bo są okropne. Momentalnie nałóżcie sporo odżywki na długość (chodzi o to, by trochę więcej niż zwykle). I pozostawcie na chwilę. Zmyjcie ją dokładnie i pozostawcie do wysuszenia. Efekt? Idealny dla osób, które tak jak ja nie używają zbyt często szamponów z silnymi detergentami. Włosy zwiększają swoją objętość przy skalpie nawet i dwukrotnie, są świetnie oczyszczone na całej długości, a odżywkę spijają jakby jej nigdy na oczy nie widziały. Problem z rozczesaniem mija po użyciu odżywki, więc to nie jest problem - ostrzegałam przecież : p Nie mówię, że to łatwe tak myć włosy błotem, ale wg mnie dla efektu warto! Raz w miesiącu staram się zastosować takie mycie i wiem, że już nigdy o tym nie zapomnę. Zużyję też te szampony z SLS, które mam i chyba nie wrócę już do nich. Bo po co? 


Jeśli boicie się, że wersja powyżej jest dla was zbyt hardcorowa i chcecie zaoszczędzić na czasie, polecam pomóc zmycie błota delikatnym szamponem : ) Lub wymieszać błotko z szamponem i tak myć włosy :) To taka wersja dla leniwych

Jeśli stawiacie na naturalną pielęgnację włosów i nie jest wam szkoda przeznaczyć dla nich trochę czasu, albo nie wiecie co już macie zrobić z tym brakiem objętości przy skalpie - to spróbujcie. Mi to ratuje włosy, może i wam pomoże? 

W dodatku błoto z morza martwego oczyszcza skórę, dzięki czemu pomagamy delikatnie złuszczyć martwy naskórek skalpu :)

Próbowała, któraś z was jakichś sposobów opisanych przeze mnie? A może podobają wam się takie alternatywne rozwiązania kosmetyczne i chciałybyście je częściej? Dajcie znać, a ja lecę do łóżeczka spać : )

wtorek, 10 lutego 2015

Catrice, Karl Says Tres Chic

Są takie momenty kiedy brakuje wam czasu na wszystko? No to właśnie ja przechodzę ten moment i jest mi z tym ogromnie ciężko! No, ale nie będę narzekała i przedstawiam po długim czasie lakier do paznokci. Ciekawe, czy polubiłam ten kolorek?


Lakier trudno uchwycić na zdjęciach. U góry jest za jasny, na dole troszkę za ciemny. Na zdjęciu 4 chyba jest idealnie złapany. Kolor to taki shake truskawkowy z dużą ilością owoców. Powiem wam, że chyba nawet nie miałam nigdy wcześniej takiego koloru. Dlatego też musiałam go mieć!


Do pełnego krycia potrzeba ok. 2-3 cienkie warstwy, co jak dla mnie jest standardem. Jednak jeśli wolicie jedną warstwę to myślę, że jak zaaplikujecie trochę więcej umiejętnie lakieru to da radę : )



Nie powiem wam czy wysycha szybko, ponieważ nie rozstaję się aktualnie z wysuszaczami, ale mogę za to ponarzekać na trwałość. Niestety lakier ten nie grzeszy trwałością. Prawa ręka po 1,5 dnia zaczynała odpadać, a po dwóch dniach na lewej ręce zaczęły ścierać się końcówki. Po 3 dniach już tak to źle wyglądało, że musiałam zmyć. 


 Zmywa się bezproblemowo, nie zabarwia płytki, ani nie powoduje jej żółtego zabarwienia. .


Jego konsystencja pozwala na całkiem bezproblemowe pomalowanie paznokci. Malowanie ułatwia też szeroki pędzelek, który jest równo przycięty.


 Mimo, że trwałość nie jest na plus to i tak ten lakier ma coś w sobie, na praktykach koleżanka była nim zachwycona. A ja strasznie żałuje, że niestety na moich dłoniach wygląda trochę dziwnie i niestety nie pasuje mi raczej do dłoni, ale przekonam się o tym jak znów nim pomaluję pazury.


Cena lakieru to okolice 15 złotych. Szafy Catrice znajdziecie m.in. w Naturze, Tesco i Kauflandzie.


Lakier na czyichś dłoniach bardzo mi się podoba, u siebie jakoś na razie nie jestem przekonana, ale możliwe że się to zmieni : )

Przyznać się, która z was ma ten lakier? : )

niedziela, 8 lutego 2015

Barwa Naturalna, Bawełniany krem do rąk z proteinami jedwabiu

Jaki jest kosmetyk, który u was schodzi najwolniej? Zapewne większość z nas powie krem do rąk. Niestety jest to prawda. Albo mamy otwartych z dziesięć, albo rzadko kiedy po nie sięgamy. Niektóre kremy do rąk u mnie są i są z racji, że nie wiem co z nimi robić z racji braku jakichkolwiek właściwości. Jednak są też takie, które miło nas zaskakują. Ciekawi jak wypadł dzisiejszy bohater?


Opakowanie standardowe, po prostu tubka z miękkiego plastiku. Łatwo wydobywa się z niej krem. Duży plus za to, że nie jest odkręcana, a zamykana na klapsa. Szata graficzna prosta, jednak całkiem elegancka. Minusik za to, że w torebce szybko się brudzi (a teraz pytanie do was, czy macie wrażenie, że w waszej torebce musi być ziemia? Bo niestety ostatnio zauważam, że wszystko mi się brudzi.. ehh)


Nie ukrywam, że skład nie powala na kolana. Mamy tu emolient, parafinę, silikon, PEG, glicerynę, a potem dopiero olej z bawełny, hydrolizowany jedwab i alantoinę. Wiecie, że unikam parafiny we wszystkich kosmetykach, jednak musicie wiedzieć, że na zimę kremy z parafiną są mile widziany, ponieważ hamują utratę wody ze skóry.


Zapach tego kremu jest bardzo przyjemny! Delikatny, elegancki, świeży. Taki zapach wszystkich bawełnianych kosmetyków. Ostatnio nawet szukałam perfum w takiej nucie zapachowe, ale chyba pozostanie mi kupić mgiełkę w bbw : ) Co do konsystencji nie mam się do czego przyczepić, bo to lekki krem, który bardzo szybko się wchłania. 


Cena kremu to 5 złotych. Dostępny jest w Rossmanach, czy też w różnego typu marketach. A jeśli wolicie zakupy internetowe to TUTAJ


Kremu tego używam głównie jak wychodzę z domu. Czemu? Ponieważ szybko się wchłania, a w dodatku zostawia ochronną powłoczkę na dłoniach. Jednak nie jest to taka typowa powłoczka, tłusta, ślizgająca się. To bardziej taki typ, który daje poczucie matowych dłoni. Nie jestem wielbicielką rękawiczek, albo inaczej nie jestem w stanie ich nie zgubić. Z tego powodu moje ręce są wiecznie wystawiane na zmiany temperatur, opady oraz wiatr. Nic miłego, prawda? Dzięki niemu, moje ręce się nie sypią i są w miarę dobrym stanie. Delikatnie nawilża i uelastycznia naskórek. Parafina w składzie faktycznie działa jak delikatny opatrunek na skórę. Nie uczulił mnie, a jego zapach jest na tyle przyjemny, że z wielką przyjemnością go zużyję, a kto wie może jeszcze i wrócę. Od ostatniego czasu, kiedy miałam krem z barwy do rąk, bardzo się one poprawiły. Coś robią i jest to całkiem przyjemne. Nie mogę go nazwać ulubieńcem, ale z racji, że kosztuje 5 złotych i jest świetnym opatrunkiem, gdy wychodzimy na zewnątrz.

Miałyście go może? Jak się u was sprawuje?

sobota, 7 lutego 2015

Bania Agafii, Szampon-Balsam do włosów, Biała Bania Agafii

Pamiętacie jak wam ostatnio pisałam o TYM szamponie? Napisałam, że w duecie z takim innym jeszcze nie potrzebuję używać odżywki. Dzisiaj właśnie przychodzę do was z tym drugim szamponem. Gotowi na poznanie go?

Zamknięty w plastikowej buteleczce, która stylizowana jest na delikatny Vintage. W dodatku ta szata graficzna przywodzi na myśl stary typ kosmetyków. Butelka zamykana jest na klapkę, która w tym przypadku trochę ciężko chodzi, ale da się ją wyrobić. Tak jak zawsze zaznaczę, że naklejka naklejana przez dystrybutora lubi wyblaknąć.


Skład szamponu jest bardzo przyjemny. Nie zawiera silnych detergentów, a tylko taki o średniej mocy oraz drugi łagodny. Potem mamy emulgator, emolient oraz liczne ekstrakty i olejki, m.in ekstrakt z borówki brusznicy, wierzbówki, nagietek. Na plus brak jakichkolwiek silikonów w składzie.


Co do zapachu nie mam się co przyczepić, bo jest przepiękny! Zioła z taką mleczną nutą? A może bardziej pudrową? Tak czy inaczej zapach piękny i utrzymuje się całkiem długo na włosach po wysuszeniu. Szampon ma biały kolor, ale nie jest perłowy, taki rozrzedzony jogurcik :) A w konsystencji to standardowy szampon, który ogromnie się pieni! Nawet nie wiecie jak bardzo! Szampon wystarcza na ok 2 miesiące używania, co dwa dni, no może trochę dłużej : )


Cena to też przyjemna sprawa bo w Zielonej Mydlarni jest za 10 złotych.


A teraz najważniejsze - działanie. Stosowałam go zawsze przy drugim myciu, dlatego nie powiem wam, czy radzi sobie z olejami. Jednak jedno wiem na pewno! Ja, czyli osoba, która po umyciu nie pamięta kiedy nie nałożyła odżywki na włosy do spłukiwania - nie nałożyłam jej ani razu od grudnia (oczywiście maski przed myciem obowiązkowe były: p ) Ten szampono-odżywka to świetna opcja na te dni, gdy nie mamy czasu na odżywki. Powoduje, że włosy są zmiękczone, lśniące i świetnie się układają. Jednak chciałam sprawdzić jak będzie działał na dłuższą metę. Po 4 tygodniach włosy się do niego tak przyzwyczaiły i niestety zaczęły się puszyć, dlatego muszę wrócić do odżywek, a tego cudaka zostawić na dni, gdy nie mam czasu na nic. Nie podrażnił mnie, nie uczulił, ani też nie powodował szybszego przetłuszczania się włosów.