poniedziałek, 30 marca 2015

Babuszka Agafii, Tonik przeciw wypadaniu włosów

Zdjęcia tego toniku robiłam jeszcze chyba w zeszłym roku. W sumie tonik ten kupiłam podczas moich drugich zakupów w Zielonej Mydlarni, więc nie zdziwiłabym się, gdyby to było we wrześniu. Aktualnie buteleczka już nie jest tak atrakcyjna, więc dziś zobaczymy tylko 4 zdjęcia. Nie przedłużając, kto ciekawy jak sprawdził się tonik do skóry głowy od Babuszki Agafii?


Opakowanie to jeden z minusów tego produktu. Niestety, ale nie wiem jak można tym aplikować tonik. Prosta butelka o kanciastym kształcie. Zamykanie na klik, które nie jest tak wygodne jak się wydaje, przy nalewaniu wszystko leje się po rękach. Szata graficzna jak przystało na babuszkę, przypomina taki ludowy kosmetyk. Naklejka w języku Polskim, lubi się zniszczyć podczas używania.


Jak zwykle nie mam się kompletnie do czego przyczepić jeśli chodzi o skład. Tonik ten jest bezalkoholowy, co ważne jest dla wrażliwych skalpów.Mamy tu ekstrakt z kminku, z dębu szypułkowego, z rdestu a na koniec z tataraku. Jak widzicie mieszanka naturalnych ekstraktów, a każdy z nich działa wspomagająco w walce z wypadaniem włosów.


 Raczej nikogo nie zdziwi, że tonik ten jest płynny, wodnisty (chociaż teraz w sumie myślę, że są też żelowe toniki) o brązowym zabarwieniu. Nie brudzi ubrań i dość szybko się wchłania. Zapach jest prześliczny, taki słodko ziołowy. Utrzymuje się kilka godzin na skórze głowy i całe szczęście! Bo gdy użyje go wieczorem, rano moje włosy tak świeżo, trochę trawiasto pachną! Mi wystarcza na ok. 3 miesiące (stosuję go co dwa dni, ale dużo!)

Cena nie jest wyjątkowo wysoka, bo to zaledwie ok. 10 złotych.  Swój egzemplarz tak jak wcześniej wspominałam kupiłam w Zielonej Mydlarni w Katowicach.


Co do działania.. Początkowo stosowałam go samego i to prawie codziennie. Zauważyłam wtedy świetne łagodzenie podrażnionego skalpu. Był moment, gdy niestety skóra głowy delikatnie mnie swędziała i właśnie o to ten produkt wyeliminował mi tą dolegliwość. Jednak jak miesiąc długi, a ja nie zauważyłam jakiegokolwiek wpływu na wypadanie moich włosów. Włosy jak leciały tak leciały równo mocno. Przyspieszenia wzrostu też nie zauważyłam. Oczywiście nie mogłam tego tak zostawić i przypomniało mi się, że w moich zasobach jest czysta kofeina kosmetyczna. wsypałam na oko 3 łyżeczki, wymieszałam i wiecie co? Od dwóch miesięcy patrzę jak moje malutkie włoski wyskakują przy czole, bo to właśnie tam najwięcej ich wyskakuje. Ale na skórze głowy wyczuwam również igiełki i coś czuję, że za jakiś czas znów będę jeżem. Zapewne myślicie teraz, że nie wrócę do niego? A tu niespodzianka! Bo wydaje mi się, że wrócę. Jego działanie uspakajające skalp na lato się bardzo przyda, no i kofeinę też gdzieś rozpuścić muszę, a  to wydaje się świetnym rozpuszczalnikiem. Nie uczulił mnie, nie spowodował przesuszenia skalpu, ani nie obciążał włosów.

Oczywiście tonik ten nie spełnił obietnic, ale jego działanie uboczne na tyle mi się podoba, że chętnie sięgnę po niego kolejny raz. 

A wy miałyście z nim styczność? Dajcie znać jak u was się spisał! I pamiętajcie, że składniki aktywne na każdego inaczej działają. To co nie sprawdziło się u mnie nie oznacza, że i u was się nie sprawdzi. 

sobota, 28 marca 2015

Evree, Olejek do ciała Super Slim

Te z was, które mnie znają wiedzą, że mam obsesję na punkcie wyszczuplania siebie samej. Zresztą prawdę mówiąc odchudzam się całe życie i aż strach pomyśleć, gdybym tego nie robiła! Z tego też powodu kosmetyki, które pomogłyby mi w ujędrnieniu skóry są mile widziane. Gdy olejek Evree do mnie przyszedł nie sądziłam, że przekonam się do takiej konsystencji w produktach,a czy się udało? To dzisiaj się dowiecie!


W kartonowym pudełeczku, znajduje się plastikowa dość mała butelka. Zamykana na klik, co pozwala na podróżowanie razem z nią. Szata graficzna zachęca do używania i w sumie jest idealna na wiosnę/lato i pewnie będzie pasowała do wystroju naszych łazienek na wiosnę. Dzięki dzióbkowi możemy aplikować taką ilość olejku jaka jest nam potrzebna i nie ma problemy z wylaniem za dużej ilości. 


Nie pierwszy raz pochwalę markę Evree za skład. Jest to marka drogeryjna, a składy są genialne! Jak widać można stworzyć kosmetyk, po niewygórowanej cenie, a o dobrym składzie i to wprowadzić do drogerii. W olejku znajdziemy między innymi olej ze słonecznika, olej ze słodkich migdałów, trójglicerydy, olej z pestek winogron, olej makadamia, ekstrakt z alg i planktonu, ekstrakt z alg brunatnych, ekstrakt z morszczynu pęcherzykowatego, olej z pachnotki, olejek grejpfrutowy, witamina E, ekstrakt z papryczki chilli i reszta. Jak widzicie wszystko co możliwe i dobre jest na początku składu! Dzięki temu możemy mieć przynajmniej nadzieję, że podziała!


Co do konsystencji nie mam się do czego przyczepić. Olejek należy raczej do tych gęstszych, dzięki czemu nie ma problemu by go rozsmarować na skórze. Jest bardzo ale to bardzo wydajny! Przy stosowaniu raz dziennie/ raz na dwa dni wystarczy spokojnie na 4 miesiące. (jednak zaznaczam stosuję tylko na uda i pośladki). Zapach jest delikatny, słodki i świeży. Uprzyjemnia masaż, jednak nie utrzymuje się długo na skórze.


 Z dostępnością nie ma żadnego problemu. Bo z tego co wiem Evree jest dostępne i w Rossmanie i w Super Pharm i zapewne też w Hebe i Naturze. Cena to 30 złotych, jednak bierzcie pod uwagę, że skład jest przegenialny! A wydajność jest na tyle dobra, że te 30 złotych to staje się kwota super śmiesznie niska.



Jeśli chodzi o takie produkty to zapewne znacie moje zdanie o nich. Nic nie jest w stanie wyszczuplić nam ciała jeśli jest tylko kosmetykiem. Jednak może taki produkt umilić nam masaż i pomóc w ujędrnieniu skóry. Olejku używałam zawsze po kąpieli na gorącą, ale suchą skórę. W ten sposób prawie natychmiastowo się wchłania. Czasem wykonywałam na nim masaż próżniowy. W tym przypadku świetnie się sprawdza, jednak trzeba go ociupinkę więcej nałożyć. Oprócz świetnego wchłaniania jest to jeden z moich ostatnich najlepszych przyjaciół skóry. Po tygodniu używania zauważyłam, że skóra jest idealnie nawilżona i odżywiona. Nie miałam żadnych problemów z łuszczącą się skórą ud. W dodatku nie wywołał żadnego podrażnienia, nawet jeśli używałam go tuż po goleniu. Jednak wiem, że co wrażliwsze skóry może po goleniu trochę popiec z racji obecności chilli. Świetnie też podziałał na uczelnie, jakie wyskoczyło mi na udach. Lekkie ujędrnienie zauważyłam po miesiącu używania. Teraz, gdy nasz wspólny drugi miesiąc mija, wiem że dzięki niemu i masażowi próżniowemu mogę do lata wymodelować skórę. Mam jeszcze kilka olejków w zapasach, ale wiem że kolejna butla będzie moja i to koniecznie!


Miałyście? Używałyście? A może też go tak pokochałyście jak ja? 

Pamiętajcie, że dzisiaj jest ostatni dzień rozdania! Trzeba się spieszyć!!


środa, 25 marca 2015

Tak mi pachnie! - Yankee Candle

Dzisiaj przychodzę do was z drugą częścią edycji limitowanej Yankee Candle. Dzisiaj poznacie dwa ostatnie zapachy z najnowszej kolekcji Winter Wonderland, która niestety nie jest dostępna w Polsce, ale książki z samplerami pojawiają się na Allegro. Dwa kolejne zapachy to niestety wycofane dwa zapachami wycofanej kolekcji My Favourite Thing, która aktualnie jak pojawia się na Allegro to osiąga bardzo wysokie ceny. Ale może ktoś się tak zakocha, że nie będzie miał żadnych oporów przed kupnem.  Kto ciekawy to zapraszam!

 BUILD A SNOWMAN
Gdy zobaczyłam tą kolekcję wiedziałam, że to będzie zapach topowy, jednak gdy dostałam samplery w przesyłce bardzo mnie rozczarował. A po zapaleniu znów miłość i chciałabym świecę. To zapach, gdzie znajdziemy zrównoważoną ilość mięty i wanilii. To jest idealna świeca jeśli ktoś lubi delikatne orzeźwienie, ale też słodkie otulenie. Zapach jest dość intensywny i długo utrzymuje się w powietrzu. Jest to kandydat dla mnie na świecę. Jeśli wiecie jak pachnie Jack Frost i North Pole to jest to zapach pośredni pomiędzy nimi : )

SLEIGH BELLS RING
Słyszałam dużo opinii, że zapach mdły i nijaki. Byłam sceptycznie do niego nastawiona i wiecie co? ZAKOCHAŁAM SIĘ! Tu nie ma innej opcji jak miłość. To zapach najprawdziwszej konfitury różanej. Zapach słodki, ale zarazem nie przytłaczający. Mocno różany jednak po zapaleniu w oddali wychodzi delikatna mieszanka igliwia. Mnie powalił z nóg! Jeszcze ta intensywność zapachu! Śnię o świecy dniami i nocami i mam nadzieje, że uda mi się ją kupić. Ten zapach w sumie mogłabym zaliczyć jako top3 tej kolekcji. To coś co trzeba spróbować!

CREAM COLORED PONIES
 Zapewne się domyślacie, że zapach ten był przeze mnie mocno poszukiwany. Bo jak tu naczelny kucyk miałby nie mieć zapachu kucyków? W końcu dorwałam i żałuję. A dlaczego? Bo to idealny zapach dla mnie! Waniliowo-śmietankowy budyń z dodatkiem masła. To zapach słodki, ale nie męczy mnie. Takie maślane ciasteczka z kremem budyniowym! O to właśnie idealne połączenie! Dużo osób mówi, że zapach podobny do christmas cookies, albo do buttercream, ale jak dla mnie to raczej ich połączenie, plus coś. Zapach słodki i dla niektórych może być za bardzo intensywny. Świeca musi być moja i to bez dwóch zdań!

WHISKERS ON KITTENS
Jestem fanką kotów to wiecie, dlatego to zrozumiałe, że musiałam spróbować zapachu z takim słodziakiem jak ten. Spodziewałam się zapachu, który mnie nie zauroczy, ale wiecie co? To kolejny zapach, który uwielbiam. Jednak wiem, że muszę najprawdopodobniej żyć bez niego. Zapach ten jest dość perfumowany, zapach wanilii oraz piżma dość mocno wyczuwalny, przełamany jak dla mnie zapachem konfitury różanej. Wiadomo, że co nos to opinia, ale ja tam różę czuję! Dlatego też postanowiłam pobawić się w małego alchemika i stworzyć taki zapach z zapachów, które są lepiej dostępne i udało się całkiem podobny zapach stworzyć! Sleigh Bells Ring + Vanilla Satin i zapach wychodzi prawie identyczny!! Zapach jest intensywny, ale zostaje w tle. 

Dajcie znać, czy kogoś dzisiaj skusiłam zapachami, albo czy może miałyście z nimi do czynienia. Pamiętajcie, że ja używam samplerów jak wosków : ) uciekam i do następnej notki!

Pamiętajcie, że zostały ostatnie dni rozdania! 


poniedziałek, 23 marca 2015

Bielenda, Sexy Look, Niewidzialny biustonosz

Przyznać się, która uważa że ma za mały biust, lub chciałaby zmienić jego grawitację? Tutaj chyba każda z nas się zgłosi, prócz tych, które biust sobie mogły pozwolić zrobić chirurgicznie. Niestety i ja należę do tej grupy co jest niezadowolona z tego co ma na przodzie. Niestety dieta wcale nie pomaga mi w utrzymaniu go na miejscu, a po iluś tam latach zamiast rosnąć to się zmniejsza. Dlatego tak ważna jest dla mnie pielęgnacja biustu. I z ręką na sercu wypróbowałam już tyle specyfików, a żaden nie powiększył mi biustu. Teoria spiskowa wszelkich producentów, dająca gwarancję że biust przy regularnym użytkowaniu produktu podniesie się to jedna wielka bujda jak dla mnie. I mam wrażenie, że efekt, który uzyskujemy dzięki wszelkim specyfikom to efekt regularnego masażu. Jednak nie mam badań naukowych co moją teorie by potwierdziły, dlatego też kolejny specyfik do biustu nie zaszkodzi. Jak sprawdził się tajemniczy niewidzialny biustonosz od Bielendy?


Nie ukrywam, że opakowanie tego produktu przyciąga uwagę. Letni brzoskwiniowy kolor ze złotymi elementami. Wygląda całkiem słodko i prześlicznie! W środku tubka zakręcana na złotą zakrętkę. Wolę co prawda zatrzaski, ale przecież nie będę się czepiać.  Na opakowaniu wiele informacji i to nie tylko w języku polskim, ale też angielskim. Sposób użycia przedstawiony w sposób obrazkowy pomaga w przyjęciu tego co mamy robić.


 Ubolewam nad tym, że chyba jeszcze nie widziałam żadnego produktu naturalnego do biustu za rozsądną cenę. Jednak zobaczmy, że drogeryjny cudak ma taki zły skład by uciekać? Gliceryna, substancja zmiękczająca i wygładzająca, Ekstrakt z kwiatów drzewa kiełbasianego, które ma świetne działanie ujędrniające, Hydrolizowane glukozoaminoglikany, kwas hialuronowy. Następnie mamy ciekawą substancję, która hamuje wydzielanie interleukiny-6, która odpowiedzialna jest za podrażnienia i za stany zapalne, konserwant, szereg silikonów, polimerów oraz pochodna ropy naftowej. Jak widzicie skład Na początku jest ciekawy i nie miałabym się czego tu czepiać. Jednak jeśli mam wybierać to wolałabym, by w składzie konserwant nie był tak wysoko, aby nie było alcoholu denatu ani też pochodnej ropy naftowej. jednak mimo wszystko jak na półkę drogeryjną jest całkiem nieźle!



 Konsystencja tego specyfiku jest zaskakująco całkowicie inna. To bardzo gęsty żel, który pozostawia taką silikonową powłoczkę na skórze. Nie wchłania się do końca, ale też nie wchłania się w ubrania. Ma śliczne brzoskwiniowe zabarwienie, które idealnie pasuje to przesłodkiego zapachu. Zapach będzie drażnił te osoby, które nie lubią słodko kwiatowych zapachów z dodatkiem wanilii. Jest on intensywny i czuć go przez jakieś 3 godziny.  Co do wydajności to wystarcza na ok. 2 miesiące (jednak zaznaczam, że to zależne od rozmiaru biustu ).


Cena nie jest wygórowana i jest to wydatek rzędu 20 złotych bez promocji. Możecie go dorwać w każdej drogerii, czy to w sp, czy też w Rossmanie.


Co do działania to wydaje mi się, że działa całkiem podobnie jak inne produkty tego typu. Po użytkowaniu go od 1,5 miesiąca 1-2 razy dziennie zauważyłam delikatne podniesienie się biustu i polepszenie jego owalu. Jednak zaznaczam, że bardzo możliwe że to skutek regularnych masaży z racji wmasowywania żelu. Niestety nie zauważyłam, aby w jakiś magiczny sposób podniósł moje piersi o 2 cm do góry, czy też je powiększył. Jednak muszę przyznać, że całkiem fajnie wygładzał skórę i nawilżał ją, dzięki czemu nie musiałam go smarować dodatkowo balsamem. Czy ujędrnił skórę? Muszę przyznać, że skóra jest całkiem dobrze uelastyczniona, jednak masaż też mógł na to wpłynąć. Szczerze powiedziawszy nie mówię, że musicie lecieć po ten produkt, ale tego typu żele, czy też balsamy pomagają nam w pielęgnacji biustu i sprawiają, że bardziej o niego dbamy, bo przecież produkt wykończyć trzeba : ) Czy do niego wrócę? Zapewne jak będzie w promocji to go jeszcze kiedyś kupię, bo lubiłam tą powłoczkę, którą zostawiał na ciele i jego miły słodki, lekko pudrowy zapach.


Dajcie znać, czy miałyście ten żel, albo czy macie na niego ochotę. Chętnie też poczytam wasze uwagi na temat tego czy więcej daje nam masaż, czy produkt.

Pamiętajcie o rozdaniu, bo niewiele czasu już zostało!



niedziela, 22 marca 2015

Bomb Cosmetics, Malinowe masło do ciała

Jeśli miałabym wybrać typ ulubionego smarowidła do ciała to bez wątpienia byłoby to masło! Świetne nawilżenie i cudowne zapachy. Czego chcieć więcej? No cóż niestety nie każde masło jest tak idealne. A dzisiaj poznacie kolejną pozycję, którą wypróbowałam na swoim ciele. Gotowe na poznanie malinowego masełka?


Opakowanie to jak u Bomb Cosmetics bywa jest identyczne jak inne. Prosty kubeczek, przypominajacy ten od lodów. Szata graficzna przykuwa oko i jest taka radosna!  Masła w słoiczkach/kubeczkach to dla mnie najlepsze rozwiązanie, bo nie ma żadnego problemu by je wydostać (miałam masło do ciała w tubce i wierzcie mi był to dramat!).  Na moim opakowaniu nie ma naklejki po polsku, dlatego nauka angielskiego w takich przypadkach jest ważna : )


Skład jest przyjemny i nie uświadczymy tu parafiny. Jednak jedyne co mnie martwi to ten zapach tak wysoko w składzie! Mamy tu masło shea, emulgator, kolejny emulgator, zapach, konserwant, olej ze słonecznika, substancja filmotwórcza, dalej mamy substancje w tak małych ilościach, że nie wiem czy warto o nich wspominać, bo jest ich mniej niż 1%.. Przy końcu znajdziemy jeszcze olejek ylang yang oraz jaśminowy.


Co do zapachu to muszę przyznać, że jest wprost bajeczny! Tak dokładnie pachną lody malinowe! I serio, gdyby jeszcze miało taki smak to zapewne skończyłoby w mojej buzi! Konsystencja jest bardzo treściwa, gęsta jednak nie zajmuje mu dużo czasu wchłanianie. Jedyne co mi przeszkadza w konsystencji tego masła poznacie w działaniu. I wiecie nie wiem czy tylko ja tak mam, ale masło mi schodzi natychmiastowo, gdybym się codziennie nim smarowała to by wystarczyło na max 2 tygodnie. 


Z dostępnością kosmetyków tej marki jest niezbyt dobrze. Niestety znajdują się w nielicznych sklepach internetowych i rzadko kiedy w stacjonarnych. Ja swoje mam z Zielonej Mydlarni w Katowicach, ale niestety wycofali się ze sprzedaży tych kosmetyków. Masło kosztuje 40 złotych, co w sumie przekładając na wydajność nie jest zadowalającym wynikiem.


Najważniejsze jednak jest działanie. I w sumie nie mogłabym się do niczego przyczepić. Dzięki 30% zawartości masła Shea świetnie nawilża i wygładza skórę. Pozostawia ją miękką w dotyku nawet na dwa dni.  Zapach utrzymuje się na skórze bardzo długo i cała pościel i piżamka nim pachnie. Mimo dość treściwej konsystencji masło świetnie rozprowadza się na skórze i szybko wchłania. Zapewne zastanawiacie się gdzie jest tu haczyk? Masło ma być "rozświetlające", "nadające blasku". Na stronach sklepów, które sprzedają te masło jest napisane, że jest w nim drobiniutki złoty brokat, który ma dodać elegancji? I wiecie co? To nie jest drobniutki brokat! W żadnym wypadku, to normalny chamski brokat i to w kolorze różowego złota. Zamiast wyglądać to przyjemnie dla oka, wygląda tandetnie. W sumie Caryca też nie jest tym faktem zachwycona, bo za każdym razem chodzi z brokatem na futrze. Co gorsza migruje on wszędzie! Nie tylko z mojego ciała na Carycę, ale na moje ubrania, twarz, ludzi spotkanych na uczelni. W świetle dziennym mam wrażenie, że wygląda to bardziej jak brud, niż jak brokat. Niestety to przekreśla u mnie całkowicie ten produkt, bo ani ja ani mój kot nie jesteśmy zadowolone z tego, że błyszczymy. Taki drobny mankament, a u mnie przekreślił to masło. Niestety fajne opakowanie, cudowny zapach, świetna konsystencja, bardzo dobre działanie. A cena i ten okropny brokat przekreśla wszystko. Na zdjęciu poniżej pokazałam wam ile brokatu uzyskujemy z małej ilości produktu. Ah i zapomniałam ten brokat jest tak diabelski, że nie chce się zmyć pod prysznicem!


Widzicie to?! Jakaś totalna masakra! Jednak jeśli potraficie żyć z brokatem to może warto rozpieścić się takim smarowidłem? A może miałyście to masełko?

Pamiętajcie też o rozdaniu na moim blogu! Czasu zostało już niewiele! 


sobota, 21 marca 2015

Remedium-natura, Naturalna Woda Różana

Po pierwsze: Chciałabym wam gorąco podziękować za to, że jesteście tu ze mną! Dzisiaj wybiło 600 obserwatorów na blogu, co stanowiło kiedyś całkowite marzenia nie do osiągnięcia. Jednak dzisiaj już wiem, że z wami jest wszystko możliwe! <3 Dziękuje wam za to, że wspieracie mnie i dajecie motywację do dalszego pisania, mimo że ostatnio jak widzicie opuszczam się w blogowaniu!

Wiele z was pod postem z ulubieńcami chciało bliżej poznać zachwalaną przeze mnie wodę różaną. Wspomniałam o tym, że ta ma najlepszy skład jeśli chodzi o znane mi wody różane.A wierzcie mi, że trudno dostać takie w gąszczu wód indyjskich, naturalnych, ekologicznych, spożywczych i innych. Jeśli jesteście ciekawe co mnie w tej wodzie tak zachwyciło to zapraszam!


Wodę otrzymujemy w plastikowej butelce wraz z atomizerem. Atomizer nie psuje się aż do teraz, a aplikacja dzięki niemu jest bezproblemowa. Szata graficzna butelki jest przyjemna dla oka. Śliczny obrazek ślicznej pani, która ma rzęsy do nieba może tylko i wyłącznie zachęcać. Chociaż umówmy się, że dla osób poszukujących eleganckich opakowań to nie jest najlepszy wybór. Jednak mam nadzieję, że moje czytelniczki bardziej doceniają świetne wnętrze niż eleganckie opakowani!


Skład jest idealny! Bez żadnych dodatków, tylko czysta woda różana! Wierzcie mi, że nie ma dużej ilości takich wód, a ja wychodzę z założenia, że najlepiej szukać tych o dobrych składach, bez dodatkowych ulepszaczy i konserwantów! Co natura to jednak natura!


 Na butelce z tego co zauważyłam strona firmy jest błędnie podana, dlatego TUTAJ jak klikniecie przeniesiecie się do strony produktu w sklepie. Za 250 ml tejże wody zapłacimy 14 złotych. Patrząc na skład i butelkę z atomizerem to cena jest bardzo przychylna!


Woda ta pachnie pięknie, delikatnie różano, że przyjemnością dla mnie jest jej używanie. Zapach po czasie ulatnia się z twarzy. Nie pozostawia na twarzy klejącej się warstewki. Dzięki atomizerowi możemy twarz spryskiwać lub też przecierać nasączonym wacikiem.


Co do samego działania. Kiedyś, gdy miałam inną wodę różaną stosowałam ją jako płukanki do włosów, dzięki czemu włosy nabierały blasku po myciu. Jednak tą postanowiłam używać jako tylko i wyłącznie toniku i tutaj jestem zakochana po uszy, bo chyba żaden tonik nie da mi tego co ona! Po umyciu, gdy twarz była lekko ściągnięta niwelowała to uczucie, przyjemnie odświeżając i przygotowując do dalszych działań pielęgnacyjnych. Rano po przebudzeniu moje oczy wołają o pomoc i tutaj woda różana na płatku działa jak magiczna różdżka. Oczy przestają szczypać i piec, a zaczerwienienie ich znika. Stosuję ją również na maseczki glinkowe, gdy zaczynają zastygać i w tym przypadku wydaje mi się, że polepszają ich działanie. Z racji, że używam jej już z ponad 2 miesiące widzę jej dalekosiężne działanie. Niestety moja cera jest często przygaszona, szarawa, zmęczona, niewyspana oraz z licznymi przebarwieniami. Dzięki wodzie różanej zmęczenie na mojej cerze jest co raz mniej widzialne. Szary koloryt znika, a przebarwienia jaśnieją. Jestem pewna, że to dzięki Witaminie C, która znajduje się w płatkach kwiatów róży. Nie wiem, czy cokolwiek innego jest w stanie mi zastąpić wodę różaną, dlatego jestem pewna, że do siebie powrócimy. A was zachęcam do wypróbowania, jeśli nigdy jej nie próbowałyście! Pamiętajcie tylko, by wybierać albo czyste wody różane, albo te, gdzie jest ona na najwyższym miejscu w składzie!


Chciałabym też zaprosić na rozdanie, wszystkich tych, którzy się jeszcze nie zgłosili! A myślę, że nagrody są całkiem ciekawe!


czwartek, 19 marca 2015

Bomb Cosmetics, Miodowa Maska do Włosów

Czas nadrabiać zaległości jakie mi się zgromadziły. Nawet nie wiecie ile ja mam wam kosmetyków do pokazania! Właśnie jednym z nich jest dzisiejsza bohaterka. Widzieliście już ją w ulubieńcach ostatnich miesięcy, a teraz poznacie bliżej. Ciekawi co sprawiło, że ją tak pokochałam?


Maska opakowana jest w plastikowy kubeczek, który wyglądem przypomina trochę wszelkie twarogi do sernika, tylko w wersji mini. Nie ukrywam, że takie kubeczki, czy też słoiczki są dość wygodnym rozwiązaniem. A dla tej maski nie widzę innego rozwiązania! Szata graficzna jest typowa dla kosmetyków tej marki, słodka lekko retro. Na opakowaniu naklejona jest naklejka w języku polskim z opisem producenta oraz stosowaniem.


Skład jest dość krótki i może nie należy do tych najlepszych jakie widziałam, ale też nie zabija! Mamy tu emolient tłusty (cetearyl alcohol - nie jest to alkohol denat, nie macie się czego obawiać!), dalej roślinna amina pochodząca z Oleju Brassica, składnik wykorzystywany do produkcji polimerów, kwas aparaginowy - jest to aminokwas endogenny. Dalej mamy konserwany, olej z orzechów kukui, olejek Yank-Yang,  następnie konserwant, humektant, zapach. Zastanawia mnie tylko jedno, dlaczego jest to maska miodowa, skoro nie ma go w składzie?


Konsystencja tej maski jest rzadko spotykana. Jest to bardzo gęsta maska, której naprawdę niewiele trzeba by pokryć całe włosy. Przypomina w konsystencji ciepły wosk Yankee Candle, który już jest gęsty i w postaci stałej. Myślałam, że wystarczy mi na bardzo krótki czas, a tu niespodzianka! Jest okropnie wydajna! Zapach może nie zachwyca, bo raczej to zapach delikatnie kwiatowy, z domieszką perfum leciwej pani :  ) Jednak ja ją używam przed myciem i zapach nie zostaje na włosach.


Kosmetyki Bomb Cosmetics nie są często spotykane w sklepach. Ja swoją kupiłam w Zielonej Mydlarni, ale wiem, że kosmetyków tej firmy już tam nie ma. Dlatego musicie szukać w internecie. Cena jej to 40 złotych co z jednej strony jest całkiem dużą sumą, ale z drugiej jest tak wydajna, że dla mnie to jak 2 lub nawet 3 tańsze maski!


Co do działania, bo to tu jest najważniejsze to jednego jestem pewna - jest powalający! Zwiększa objętość moich fal, dzięki czemu moje włosy stają się bliskie ideału. Świetnie je wygładza i dociąża. Ja maskę zawsze nakładam przed umyciem włosów i zazwyczaj muszę użyć odżywki na sam koniec. W tym wypadku nie ma takiej potrzeby! Włosy nabierają błysku i muszę przyznać, że ten błysk jest widoczny nie tylko dla mnie. Dzięki zwiększonej objętości fal, a raczej ich rozluźnienia nie mam problemu z ułożeniem fryzury. Włosy stają się sypkie i miłe w dotyku. Jedyny minus w tym przypadku to niezbyt przyjemny zapach jak dla mnie, ale  myślę, że znajdą się i jego zwolennicy. No i zastanawia mnie czemu jest nazwana "miodowa", skoro w składzie miodu brak. Jedyne co mogę podejrzewać to fakt, że ma bardzo podobną konsystencję jak skrystalizowany miód i możliwe, że ma dodatek zapachu miodowego. Ja wam ją gorąco polecam wypróbować, bo myślę że naprawdę warto!


Dajcie znać czy ją miałyście i pamiętajcie o rozdaniu !

http://rarityikosmetyki.blogspot.com/2015/03/wiosenne-rozdanie-u-rarity.html

środa, 18 marca 2015

Tak mi pachnie! - Yankee Candle "Winter Wonderland"

Kiedy w piątek przyszło moje zamówienie ze USA wiedziałam, że dzisiaj poznacie dzisiejszych bohaterów. Wiedziałam, że musicie poznać nową limitowaną edycję Yankee Candle. Jedyny jej minus to tak, że nie jest dostępna w Polsce. Jednak czego się nie robi dla pięknych zapachów? : ) Zastanawiałam się jak podzielić zapachy, żebyście nie miały ich za dużo w jednym poście, a jednak była to wystarczająca liczba. problem rozwiązał się sam, ponieważ nie zdążyłam do teraz wypróbować wszystkich sześciu zapachów, dlatego dzisiaj wam przedstawię 4 zapachy, a w następną środę 2 kolejne + 2 inne zapachy jeszcze nie wiem czy to nie będą sławne Kucyki i Kotki : ) Nie przeciągam, dlatego zaczynajmy!

FROLIC & PLAY

Muszę przyznać, że to jedna z brzydszych naklejek Yankee Candle jakie widziałam, ale to nie naklejka jest tu najważniejsza, a wnętrze. A wnętrze jest wspaniałe! Znajdziemy tu słodki zapach mięty z dodatkiem słodyczy lukru. Tak to dosłownie mięta z lukrem. Zapach nie należy do tych najbardziej intensywnych, jednak jego słodycz przyjemnie wypełnia pomieszczenie. Też nie jest zapachem przytłaczającym, zbyt nachalnym. Stanowi świetne tło, ale również pomaga w koncentracji i odpoczynku. Marzy mi się świeca, ale zobaczymy jak to będzie z tym polowaniem!

IN A WINTER WONDERLAND

Wiele osób jest sceptycznie nastawiona do choinkowych zapachów. W moim przypadku też jest to trudny temat, ale większość zapachów z dodatkiem świerku, czy też sosny mi się podoba. Nie mogłoby tu być inaczej i z ręką na sercu oznajmiam, że to jest jedna z piękniejszych, jeśli nie najpiękniejszy choinkowy zapach. Mamy tu świerk, z delikatną domieszką cytrusów, a raczej ich specyficznego aromatu oraz lukier. Wierzcie mi tu naprawdę jest lukier! Ta słodycz sprawia, że zapach nie przypomina zapachu do łazienki. Słodka choinka? Tak to dobry wybór! Zapach o dziwo nie jest killerem i świetnie komponuje się z otoczeniem. Nie będzie nas przytłaczał.

DREAM BY THE FIRE

Co zapach ogniska próbuję to mi się podoba. Coś musi być w tych zapachach, że tak mi podchodzą. Nie inaczej było w tym przypadku To ewidentnie zapach mężczyzny ideału. Powiedzcie, gdzie dostać takie perfumy a wykupię cały zapas! To zapach bardzo eleganckich perfum mężczyzny z dodatkiem zapachu palonego drewna i delikatny dodatek wędzonego drewna. Zapach jest bardzo intensywny i spokojnie możecie go brać jeśli macie duże powierzchnie. W moim przypadku jest idealny i daje mi poczucie bezpieczeństwa. To coś wspaniałego jak zapach może pobudzać wyobraźnię! Świeca też musi być!

SNOW IS GLISTENING

Na pewno to najładniejsza naklejka tej kolekcji i chyba jak dla mnie najpiękniejszy zapach, co jest bardzo dziwne, ponieważ nie przepadam za tego typu zapachami. Snow is glistening to zapach praniowo-świeży. Jednak nie ma tu drażniących ostrych nut jak np w Clean Cotton, czy też Baby Powder. To trochę kremowy zapach praniowy. Wydaje mi się, że jest tu całkiem spory dodatek wanilii. To pudrowy zapach, który jest dość słodki. Jednak to nie przeszkadza w pokochaniu go. Zapach szybko rozprzestrzenia się po pokoju. Jednak nie jest to intensywny zapach,a  raczej bym uznała, że średnio-mocny. Co jest ważne to fakt, że zapach ten mnie uspakaja i poprawia humor, wprowadzając w stan uspokojenia. Jeśli miałabym wybrać ulubieńca to myślę, że spokojnie mamy tu pierwsze miejsce.

A  Wy próbowałyście już zapachy z tej kolekcji?  Dajcie znać przeczytacie, który zapach według was mógłby być waszym ulubiony,. Ja powiem szczerze - mam problem. A jeszcze teraz palę kolejny zapach z kolekcji no i przyznaję miłość następna!

Pamiętajcie o rozdaniu, które trwa na moim blogu, do wygrania m.in lakiery OPI