Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bielenda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bielenda. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 września 2015

Bielenda, Serum Argan Face Oil

Nie mogę kolejny was przepraszać, że mnie nie było. Jednak z drugiej strony muszę. Niestety w ostatnich miesiącach się działo bardzo wiele.. Jeśli nie problemy zdrowotne, to problemy z życiem prywatnym. Jak nie brak internetu, to śmierć mojego telefonu (a wiecie, że to jedyny mój aparat był jaki mam/miałam). Jednak dzięki pomocy kilku osób oraz dzięki rozwiązaniu kilku problemów mogę wrócić. Muszę się wpierw pochwalić, że zdobyłam w końcu licencjat! Dostałam się również na drugi stopień biochemii. Mam nadzieje, że się cieszycie. A tymczasem zapraszam na nowy post o kosmetyku, który się całkiem nieźle sprawdził! Gotowi? Zaczynamy!


Standardowo zaczynamy od opakowania. W kartoniku, który wygląda naprawdę dobrze znajdziemy małą buteleczkę z pipetką. Buteleczka nie jest ciężka i nigdy nie uległa zniszczeniu, nawet jak spadła na kafelki! Pipetka do samego końca świetnie się spisuje. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to jedno z najlepszych opakowań serum jakie miałam - wytrzymała na urazy, przeźroczysta,a w dodatku działa do końca i bez problemu można zużyć kosmetyk do końca.


Patrząc na skład jestem pełna podziwu, że Bielenda wyprodukowała kosmetyk na zwyczajne półki sklepowe z takim składem. Znajdziemy tu same naturalne oleje (arganowy, z otrębów ryżowych, czarnej porzeczki, avocado, palmowy) i witaminę E przed zapachem. Po zapachu znajdujemy olejki eteryczne takie jak grejpfrut, czy też pomarańcza. Jednak nie wiem, czy do końca analizując skład poleciłabym to serum osobie z problemem zaskórników, z racji obecności dwóch dość komodogennych olejów. Producent pisze o obecnośc olejku makdamia w składzie. Jednak ja go tu nie widzę. Oj nie ładnie Bielenda! Na szczęście to jedyny minus!


 Serum jest olejowe, dlatego też jego konsystencja jest taka sama jak produkty wchodzące w jego skład. Nie potrzeba go wiele, wystarczą 3-4 krople na jedną aplikację. Dzięki temu trudno go zużyć w wyznaczonym terminie (3 miesiące od otwarcia). Zapach był bardzo przyjemny, tak delikatnie pomarańczowy, ale nie nachalny.


Serum to znajdziecie chyba już w każdej drogerii. Cena nie powala z nóg na całe szczęście i zapłacicie za produkt ok 20 złotych. 


A teraz chyba najważniejsze - działanie! Czy wart jest wydania tych 20 złotych? Nie powiedziałabym, że wyrównuje koloryt skóry, czy też ją napina. Nie powoduje też, że zmniejszają się pory. Prawdą jest, że stosowany w te egipskie letnie upały jakie mieliśmy tego lata pomagał w regulacji wydzielania sebum. Oj tak! I mam nadzieję, że to on się do tego przyczynił, bo faktycznie teraz gdy go nie używam od prawie miesiąca, trochę szybciej zaczynam się błyszczeć. U mnie nie spowodował zapchania porów, jednak tak jak wyżej wspomniałam raczej bym na niego uważała. Bardzo dobrze nawilżał twarzi w większość nocy nawet nie musiałam stosować kremu na niego. Jednak nie zdziwcie się, gdy używając go po prostu nie będzie się szybko wchłaniał - to norma. U mnie wchłaniał się ponad godzinę, ale to też może być spowodowane tym, że aplikowałam całą pompkę. Jest duża możliwość, że wrócę do niego w lato, a dzięki temu że się z nim całkiem dobrze dogadałam mam ochotę na inne rodzaje i mam nadzieję, że w końcu je wszystkie kupię.


Miałyście? Znacie? A może podsuniecie mi pomysł na to, które kolejne serum do twarzy kupić? Bo nie wiem czy lepsze to extra nawilżające, czy też to korygujące lub też liftingujące. Dajcie znać, a ja uciekam do pracy. Buziaki!

poniedziałek, 23 marca 2015

Bielenda, Sexy Look, Niewidzialny biustonosz

Przyznać się, która uważa że ma za mały biust, lub chciałaby zmienić jego grawitację? Tutaj chyba każda z nas się zgłosi, prócz tych, które biust sobie mogły pozwolić zrobić chirurgicznie. Niestety i ja należę do tej grupy co jest niezadowolona z tego co ma na przodzie. Niestety dieta wcale nie pomaga mi w utrzymaniu go na miejscu, a po iluś tam latach zamiast rosnąć to się zmniejsza. Dlatego tak ważna jest dla mnie pielęgnacja biustu. I z ręką na sercu wypróbowałam już tyle specyfików, a żaden nie powiększył mi biustu. Teoria spiskowa wszelkich producentów, dająca gwarancję że biust przy regularnym użytkowaniu produktu podniesie się to jedna wielka bujda jak dla mnie. I mam wrażenie, że efekt, który uzyskujemy dzięki wszelkim specyfikom to efekt regularnego masażu. Jednak nie mam badań naukowych co moją teorie by potwierdziły, dlatego też kolejny specyfik do biustu nie zaszkodzi. Jak sprawdził się tajemniczy niewidzialny biustonosz od Bielendy?


Nie ukrywam, że opakowanie tego produktu przyciąga uwagę. Letni brzoskwiniowy kolor ze złotymi elementami. Wygląda całkiem słodko i prześlicznie! W środku tubka zakręcana na złotą zakrętkę. Wolę co prawda zatrzaski, ale przecież nie będę się czepiać.  Na opakowaniu wiele informacji i to nie tylko w języku polskim, ale też angielskim. Sposób użycia przedstawiony w sposób obrazkowy pomaga w przyjęciu tego co mamy robić.


 Ubolewam nad tym, że chyba jeszcze nie widziałam żadnego produktu naturalnego do biustu za rozsądną cenę. Jednak zobaczmy, że drogeryjny cudak ma taki zły skład by uciekać? Gliceryna, substancja zmiękczająca i wygładzająca, Ekstrakt z kwiatów drzewa kiełbasianego, które ma świetne działanie ujędrniające, Hydrolizowane glukozoaminoglikany, kwas hialuronowy. Następnie mamy ciekawą substancję, która hamuje wydzielanie interleukiny-6, która odpowiedzialna jest za podrażnienia i za stany zapalne, konserwant, szereg silikonów, polimerów oraz pochodna ropy naftowej. Jak widzicie skład Na początku jest ciekawy i nie miałabym się czego tu czepiać. Jednak jeśli mam wybierać to wolałabym, by w składzie konserwant nie był tak wysoko, aby nie było alcoholu denatu ani też pochodnej ropy naftowej. jednak mimo wszystko jak na półkę drogeryjną jest całkiem nieźle!



 Konsystencja tego specyfiku jest zaskakująco całkowicie inna. To bardzo gęsty żel, który pozostawia taką silikonową powłoczkę na skórze. Nie wchłania się do końca, ale też nie wchłania się w ubrania. Ma śliczne brzoskwiniowe zabarwienie, które idealnie pasuje to przesłodkiego zapachu. Zapach będzie drażnił te osoby, które nie lubią słodko kwiatowych zapachów z dodatkiem wanilii. Jest on intensywny i czuć go przez jakieś 3 godziny.  Co do wydajności to wystarcza na ok. 2 miesiące (jednak zaznaczam, że to zależne od rozmiaru biustu ).


Cena nie jest wygórowana i jest to wydatek rzędu 20 złotych bez promocji. Możecie go dorwać w każdej drogerii, czy to w sp, czy też w Rossmanie.


Co do działania to wydaje mi się, że działa całkiem podobnie jak inne produkty tego typu. Po użytkowaniu go od 1,5 miesiąca 1-2 razy dziennie zauważyłam delikatne podniesienie się biustu i polepszenie jego owalu. Jednak zaznaczam, że bardzo możliwe że to skutek regularnych masaży z racji wmasowywania żelu. Niestety nie zauważyłam, aby w jakiś magiczny sposób podniósł moje piersi o 2 cm do góry, czy też je powiększył. Jednak muszę przyznać, że całkiem fajnie wygładzał skórę i nawilżał ją, dzięki czemu nie musiałam go smarować dodatkowo balsamem. Czy ujędrnił skórę? Muszę przyznać, że skóra jest całkiem dobrze uelastyczniona, jednak masaż też mógł na to wpłynąć. Szczerze powiedziawszy nie mówię, że musicie lecieć po ten produkt, ale tego typu żele, czy też balsamy pomagają nam w pielęgnacji biustu i sprawiają, że bardziej o niego dbamy, bo przecież produkt wykończyć trzeba : ) Czy do niego wrócę? Zapewne jak będzie w promocji to go jeszcze kiedyś kupię, bo lubiłam tą powłoczkę, którą zostawiał na ciele i jego miły słodki, lekko pudrowy zapach.


Dajcie znać, czy miałyście ten żel, albo czy macie na niego ochotę. Chętnie też poczytam wasze uwagi na temat tego czy więcej daje nam masaż, czy produkt.

Pamiętajcie o rozdaniu, bo niewiele czasu już zostało!



poniedziałek, 2 lutego 2015

Bielenda, Masło do ciała wanilia+pistacja

Nawet nie wiecie jak się cieszyłam wczoraj, że po dzisiejszych dwóch egzaminach będę miała dwa tygodnie wolnego. I wiecie co sobie przypomniałam? Że od dzisiaj przez następne 1,5 tygodnia mam praktyki po 11 godzin na dzień.. No cóż takie fantastyczne ferie mam ! I znów mniej czasu dla was, a zaległości postowe się tylko powiększają.. No cóż korzystam, że mam kilka zdjęć już zrobionych i przychodzę do was z notką. Dzisiejszym bohaterem jest masło do ciała, które urzekło mnie. Ciekawi co jest takiego w nim ciekawego? 


Masło znajduje się w plastikowym, zakręcanym słoiczku. Jak zapewne się domyślacie lubię to rozwiązanie, bo produkt łatwo jest wykorzystać do samego końca i nie trzeba się siłować z wydobyciem resztek. Szata graficzna idealnie wpasowuję się w charakter tego masła, nadając mu wygląd deseru *_*  Masło dodatkowo jest zabezpieczone ochronną folią, aby żadne łapki nie wdarły się do niego w sklepie.



Początek składu brzmi zachęcająco!  Bo bazą masła jest masło Shea, Jednak dwa miejsca dalej mamy parafinę, która już do mnie tak ładnie się nie uśmiecha. Dalej mamy olej pistacjowy, który ostatnio stosuję również solo, glicerynę, silikon, olej palmowy. Skład do najgorszych oczywiście nie należy, ale szału też nie robi.


Jednak największym plusem tego masła jest zapach. Jezuu jak to cudownie pachnie! Co prawda ja wyczuwam tutaj głównie zapach wanilli (albo i białej czekolady?), ale jest przełamany nutkę delikatnego orzecha. I wierzcie mi, że byłabym go skłonna zjeść łyżką! Zapach jest intensywny i wiem, że części z was może się nie spodobać. Co gorsza zapach na mnie trochę się zmienia i już nie jest tak cudownie słodko-waniliowy, a wybijają się nuty mdłego orzecha. 


Strasznie żałuję, że to masło nie jest takim prawdziwym masłem (nie tylko z racji tego jak pachnie ^^). Raczej nazwałabym gęstym balsamem, a nie masłem. Łatwo się rozprowadza na skórze z racji swojej lekkiej konsystencji i bardzo szybko wchłania, dzięki czemu nie zostawia plam na ubraniach. Wystarcza na ok. 2 tygodnie używania (ale ja to chyba ekspresowo ostatnio zużywam te mazidła do ciała) 


 Masło znajdziecie w drogeriach takich jak Rossman, czy też Natura w cenie ok. 15 złotych. Warto polować na promocje, bo wtedy koszt tego masła to ok. 10 złotych.


Mimo, że masło na mnie zmienia zapach to je lubię. Może nie jestem najlepiej nawilżającym produktem jakie miałam, ale pozostawia skórę miękką w dotyku i nie pozwala na wysuszenie jej. Łagodzi wszelkie podrażnienia powstałe po kąpieli. Jednak trzeba pamiętać, że trzeba się nim smarować codziennie. Zapach utrzymuje się ok. 5 godzin na ciele, co też nie każdemu się spodoba. Czy wrócę do niego? Możliwe, ale po pierwsze w lato, kiedy moja skóra nie potrzebuje tak intensywnego nawilżania, a po drugie jak będę na diecie, bo pomoże mi przetrwać trudne chwile. 


Miałyście je? A może u was lepiej wypadło niż u mnie?
Muszę się wam też pochwalić, że moje zapasy maseł do ciała się kończą i w końcu będę mogła kupić nowe!

czwartek, 4 grudnia 2014

Bielenda, peelingi do ciała fruit bomb Arbuz oraz Papaja

Przyznaję się bez bicia, dzisiejszy dzień jest fatalny! Dzisiaj odebrałam nowe buty (NA PŁASKIM) i od razu skręciłam staw skokowy, dlatego musiałam wygrzebać jakieś zdjęcia na dysku, bo na razie uczę się żyć i funkcjonować z ortezą i kulami i piekielnie bolącą nogą.  Jednak nie o mojej biednej nóżce dzisiaj, a o peelingach Bielendy, które jakiś czas temu można było kupić w Biedronkach. Myślałam, że będzie to odpowiednik linii profesjonalnej, ale czy tak się stało?


Uznałam, że w przypadku tych dwóch produktów nie ma sensu pisać osobnych recenzji a czemu? Bo działanie mają niemal identyczne. Produkty te umieszczono w mały plastikowych słoiczkach, które cieszą oko z racji energetycznych kolorów. Na każdym z nich jest zdjęcie soczystego owocu, który przyciąga wzrok.


Niestety, chyba bardziej podoba mi się szata graficzna profesjonalnej serii, która jest prosta i elegancka. Jednak to nie jedyna różnica, między nimi a profesjonalnymi.


Na plus trzeba zaznaczyć, że każde z opakowań jest zabezpieczone folią ochronną, dzięki czemu wiemy, że żadna niechciana łapka nie odwiedziła naszego peelingu wcześniej.


Składy niby podobne, bo bazują na parafinie, jednak w wersji Papajowej mamy ekstrakt z papai, a w arbuzowej tego brakuje. Wersja Arbuzowa ma w sobie olej avocado, a Papaja oliwę z oliwek.  Na pewno nie są to produkty naturalne, czy też takie o świetnych składach.


Na obu produktach producent obiecuje to samo w opisie. No cóż, przecież miały dawać inne efekty, prawda?


Konsystencja obu peelingów jest bardzo gęsta. Drobinki cukru zatopione w masie parafinowej. Standard w drogeryjnych peelingach. Jednak konsystencja wersji Papaja była bardziej zbita niż arbuza. Niestety oba peelingi wystarczyły na tydzień (peelinguję się po co 2 dni). Nie powaliła mnie powiem wam wydajność. No ale mówi się trudno.


Zapachy były przyjemne, jednak arbuz o wiele bardziej mi się podobał, bo pachnie tak jak wersja profesjonalna. W dodatku ARBUZOWE ZAPACHY KOCHAM! Niestety zapach się nie utrzymuje nad czym bardzo ubolewam.


Peelingi te nie są dostępne na stałe w żadnej drogerii, a ja je kupiłam jakiś czas temu w Biedronce za 6 złotych. Jednak bardziej się opłaca zainwestować w wersję profesjonalną.


No dobra, może nie wszystko jest takie fajne jakbyśmy chciały, ale czy działanie było na tyle dobre, że chciałabym dłuższej znajomości? Stanowczo nie. Niestety peelingi te były bardzo słabe i wcale nie zdzierały tak jak chciałam. W dodatku drobinki cukru strasznie szybko się rozpuszczały, przez co masaż był bardzo szybki. Zostawiały parafinową warstwę na skórze, którą musiałam zmywać żelem pod prysznic, bo chyba bym nie wytrzymała być tak oblepiona. Skóra była minimalnie wygładzona po tym zabiegu, ale nie tak jak oczekiwałam. Czy wrócę? Nie! Działanie, parafina i wydajność na wielki minus!


A wy byłyście z nich zadowolone? A może wersja winogronowa była lepsza i teraz powinnam żałować, że jej nie wzięłam?

niedziela, 23 listopada 2014

Bielenda, CC CREAM Face Perfector

Gdybym miała zacząć tą notkę jak zwykle napisałabym znów: ale jestem zmęczona. Ale no cóż, życie! Od dziś za to mam certyfikat na wykonywanie zabiegów na kosmetykach Jadwigi, więc cały czas coś robię w kierunku upiększania innych. Za to jutro lecę znów malować na sesję, co mnie bardzo cieszy! 

Wiele razy wspominałam, że lubię mat. Nie lubię balsamów z drobinkami, nie lubię podkładów rozświetlających, ani niczego co by się błyszczało drobinkami. Jednak każdy kiedyś zmienia swoje upodobania i w ten sposób zaczęłam używać kremów rozświetlających pod makijaż. Efekt? Jeden pokochałam, a drugi.. No cóż skończył się, dlatego czas coś o nim powiedzieć.


Bielenda to marka chyba wszystkim w Polsce znana. Mają w swojej ofercie lepsze i gorsze produkty, nawet w linii profesjonalnej, z którą cały czas się poznaję. W sklepach jest wiele ich produktów w detalu, a nowa szata graficzna BARDZO kusi! Jednak muszę się przyznać, że dopóki na blogach nie zaczęły się pojawiać recenzje CC kremów od nich, to nie wiedziałam o ich istnieniu.


Opakowanie jest bardzo przyjemne dla oka, no bo kto nie lubi złotych detali? Krem znajduje się w zakręcanej tubce i mimo, że wolałabym łatwiejsze rozwiązanie typu na klapkę albo typu airless to nie jest źle, bo do końca produkt jesteśmy w stanie wycisnąć. Na pudełeczku mamy napisane wszystkie interesujące nas rzeczy, opisy i skład.


No właśnie skład! Powiem wam, że naprawdę jestem pełna podziwu, bo skład zły nie jest! Zauważcie, że na początku mamy niacynamid, czyli witaminę B3, olej z pestek brzoskwini, masło kakaowe. Nie wpakowali tu parafiny, a zapach jest daleko w tle!


Muszę przyznać, że zapach jest bardzo przyjemny. Słodki, delikatnie kwiatowo-owocowy? Rano orzeźwia i otula miłym zapachem, który całkiem dobrze ogarnia śpiącą mnie. To bardzo lekki krem, którego nie trzeba dużo, by posmarować nim całą twarz. Przez co wystarczył na ok 1,5 miesiąca (ale pamiętajcie, ja go nakładam gąbką.


Krem ten można kupić za ok. 20 złotych w drogeriach, nie dużo prawda? Chociaż, czy warto wydać cokolwiek na niego?


Naprawdę chciałam, żeby nam się udało! Po miłej i przyjemnej relacji z kremem CC od Eveline, nie sądziłam że ten nie będzie równie dobry. I w tym przypadku uważam, że to co 10000 w 1 nie sprawdza się. Najwygodniej będzie mi pisać po kolei jak idą obietnice producenta. Krem miał neutralizować cienie. Niestety nie poradził sobie z moimi, chyba że budziłam się wyjątkowo wypoczęta i moich cieni prawie nie było. Fakt wtedy, wyglądały odrobinę lepiej. Muszę się zgodzić z tym, że dodawał blasku, jednak nie był to blask długotrwały nad czym bardzo ubolewam. Nie usuwał oznak zmęczenia i stresu, na serio nie wiem w jaki sposób mógłby to robić, ale wcale nie wyglądałam na bardziej wypoczętą.


 Czy tonował? Możliwe jednak nie mam jak tego sprawdzić, a czy ujednolicał kolor? Niestety nic z tych rzeczy i ubolewam nad tym, bo Eveline to robił! Niestety o długotrwałym nawilżaniu to też raczej mowy nie ma, jednak używałam go równolegle z moim ukochanym kremem, ale na pewno po posmarowaniu twarz wydawała się gładka i miękka. Rozświetla skórę, dzięki malutkim drobinkom, które są w środku. Wolałabym, żeby to był pył, a nie drobinki, ale cóż... Nie poprawił kondycji skóry, a przynajmniej ja tego nie zauważyłam, a czy łagodził podrażnienia? Trudno to ocenić. Jak skuteczny filtr jest w nim też nie mi oceniać, bo ja codziennie używam osobnego filtru 50+. Z punktem numer 10, czyli wygładzenie skóry i nadawanie się jako baza pod makijaż.


Jak widzicie ma sporo plusów, jednak obecność drobinek i nie robienie efektu wow jak Eveline spowodował, że nie wrócę do niego, bo nie zachwycił niestety. To taki przeciętny krem rozświetlający z ładnym zapachem. Nie jest zły, ale wspaniałym też nie można go nazwać.  Nie miał ani odrobiny krycia co mnie w nim dość bardzo irytowało, bo robię wszystko by moje okropne blizny na twarzy maskować, a tu niestety w tym kierunku nic nie robił. Nie uczulił mnie, ani nie zapchał, co dla mnie jest bardzo istotne!


Jednak nie przekreślam tych kremów, bo podobno w swojej ofercie mają zielony, który wiele dziewczyn chwali i zamierzam go wypróbować, jak tylko skończę swoją zieloną bazę z Catrice.


A czy któraś z was miała z nim do czynienia? Jak wrażenia? A może to ja jestem taka wybredna?


I pamiętajcie o rozdaniu, bo do wygrania są kosmetyki naturalne, ręcznie robione Full Mellow.


niedziela, 2 listopada 2014

Denko Październikowe, czyli takie leciutkie dno!

Ten weekend jest najgorszym weekendem odkąd pamiętam. I jeśli ktoś myśli, że nieszczęścia chodzą parami, to w tym przypadku są to stada. No ale cóż, trzeba czekać i mieć nadzieję, że Ci których kochamy zostaną z nami, bo nadal ich potrzebujemy. Nie zanudzam was dalej prywatą i przedstawiam wam moje wyrzutki.

Na wstępie chciałam zaznaczyć, że myślałam, że będzie tego więcej.. A tu proszę...


 Evian, woda mineralna - lubiłam nią zraszać gąbeczkę przed nałożeniem podkładu. Świetnie odświeżała w upalne dni i była bardzo wydajna. Gdyby nie fakt, że chcę wypróbować inne jeszcze to bym do niej wróciła.

Orientana, peeling z algami - kochałam jego zapach i działanie. Więcej przeczytacie TUTAJ

Iwostin, krem odżywczy na noc - na twarzy zrobił masakrę, ale szyja go lubiła! Więcej przeczytacie TUTAJ


Pasty do zębów - nie martwcie się, nie mam w zwyczaju myć całemu osiedlu zębów :p Zużywałam maleństwa, które dostaję u dentysty jako dzielny pacjent (nie pytajcie, mam dentofobię i jakoś trzeba z tym walczyć, najlepiej sprawdza się terapia: mamusia i naklejka dzielny pacjent). Vademecum bardzo polubiłam i kiedyś wrócę : )


Biovax, Maska naturalne oleje - polubiłyśmy się, mimo nieciekawych początków. Kiedyś możliwe, że do siebie wrócimy. Więcej przeczytacie TUTAJ

Schwarzkopf, Maska Omega Repair - nie, nie, nie! Niestety moje włosy z maską się nie polubiły... Więcej TUTAJ

Joanna, Szampon nawilżająco-regenerujący - lubiliśmy się i trochę smutno, że go nie ma, bo zapach był magiczny, a działanie całkiem przyjemne. Pisałam o nim TUTAJ


Pilomax, odżywka do włosów zniszczonych, cienkich oraz bez objętości - nie zachwyciła mnie niestety.. TUTAJ pisałam o niej

Mrs. Potter's, Balsam odbudowa i nawilżenie - jako odżywka do mycia włosów, czy też jako standardowa odżywka po myciu spisywała się świetnie. Wrócimy do siebie kiedyś. TUTAJ ją wychwalałam.

Babcia Agafii, Balsam aktywator wzrostu włosów - na pewno wrócimy do siebie, gdy tylko zużyję różne wcierki i odżywki na porost.. TUTAJ pisałam o nim


Luksja, żel pod prysznic kiwi+pomelo - zapach cudowny! No i wystarczył na prawie cały miesiąc kąpieli. Bo właśnie jako płyn do kąpieli go zużyłam. Pachniał intensywnie no i robił dużą pianę!

Isana, żel pod prysznic lime&mint - ideał dla fanów mojito! Szkoda, że był limitowany bo bym cały czas go kupowała!

Radox, żel lemon&mint - tu zapach był dziwny, taki świeży, jednak męski. Nie wrócimy do siebie..


Cztery Pory Roku, Balsam rozświetlający - nie lubię takich produktów, ale do tego z wielką chęcią bym wróciła!  TUTAJ przeczytacie peany pochwalne do niego!

Soraya, Serum do ciała antycelluit i wyszczuplenie - całkiem fajny i przyjemny, mam jeszcze jedną tubkę i wtedy wam o nim napiszę : )

Soraya, Serum do biustu - był bardzo fajny, jednak teraz znalazłam trochę droższy, ale lepszy produkt, o którym wam napiszę wkrótce. Pisałam o nim TUTAJ


Eveline, Diamentowy Peeling - był całkiem fajny, ale czy na pewno taki super bym do niego wróciła? Hmmm jednak wolę ten z Natura Siberica. Ale o tym peelingu pisałam TUTAJ.

Vintage, mleczko do kąpieli - ładnie pachniało i było całkiem wydajne. No i kosztowało 3 złote. Kiedyś jeszcze kupię : )

Tołpa, kąpiel borowinowa - zapach tego płynu bardzo mnie relaksował, wiem, że na sesję to będzie idealny towarzysz. TUTAJ napisałam więcej.


Bielenda, Masło do ciała zmysłowa wiśnia - mój ulubieniec i straszna szkoda, że się skończył : c TUTAJ o nim pisałam.

Bielenda, Peeling do ciała zmysłowa wiśnia - tutaj zapach już tak nie zachwycał, a samo działanie również.. TUTAJ jest o nim więcej.

Garnier mineral, Ultra Dry - kocham, wielbię i uwielbiam. Na pewno wrócę!


Próbki, próbeczki, maseczki - krem pod oczy jest całkiem przyjemny, tak jak maseczka z Ziaji. A o maseczce z White Flower's napiszę w poście, gdzie podsumuję wszystkie 3 typy : )

Skinfood,  korektor - mój ulubieniec jeśli chodzi o korektory. Pod oczy ideał, do maskowania przebarwień ideał. Kochałam go! I jeśli nie znajdę nic bardziej dostępnego, równie fajnego to kupię ponownie!

No dobra to jak wam poszło zużywanie w październiku? Dajcie znać jak tam wasze wyrzutki i czy coś zaciekawiło was w moim denku ? : )


Pamiętajcie o rozdaniu!