wtorek, 29 kwietnia 2014

Lemax, truskawkowo-jogurtowy marmurek - miłość numer dwa

Pamiętacie pierwszy maczek od Lemax , który wygrałam u Karoliny? I wiecie co? Poszłam szukać innych kolorów - żółty dorwałam na wyprzedaży blogowej, a różowy na kleparzu i to za całe 2,50! szkoda tylko że najnowsze są po 4,50 - ale trzeba przeboleć taki też mam już jeden : ) Marmurkomanię uznaję za otwartą!
Z racji, że wyjątkowo ładnie - w moim mniemaniu wyszło mi to jak pomalowałam pazury to je wam dziś pokażę (chlip, chlip widzicie jakie KRÓTKIE?!)

Nie będę się powtarzać co do opakowania, pędzelka - mi odpowiadają, a pędzelek jest dość cienki i długi.

Lakier ma wykończenie kremowe, a w środku ma zatopione czarne kropeczki, które nazywam maczkiem : ) Ja nałożyłam topcoat, bo chciałam mieć pewność, że wytrzyma szybko skok do łóżka. Jednak bez niego błyszczy się ładnie i można zostawić.

Wystarczałaby 2 warstwy - jeśli ktoś umie malować, ja oczywiście musiałam coś zepsuć no i nie wyszło, dlatego poleciały 3 warstwy lakieru. Każda z nich wysycha uwaga do 5 minut!

Lakier smuży przy pierwszej warstwie, ale i tak trzeba dać warstwę drugą, dlatego nie można liczyć to za dużą wadę, ale nie zostawia bąbelków i rozpływa się na skórki !

Teraz mam top coat, ale wcześniej utrzymał mi się 3,5 dnia na paznokciach i zmyłam z czystej nudy. Teraz zapewne z braku czasu poczekam aż sam odejdzie : )

Zmywanie takie samo jak w przypadku straciatelli jasnej, jest trudniejsze, ale potrzeba dodatkowego dwukrotnego przejechania wacikiem po pazurach.

Lakier ten dorwałam w Krakowie na Kleparzu, ale chyba znajdziecie go na każdym targopodobnym miejscu, czy też małych drogeriach osiedlowych. Ja się czaję na resztę marmurkowej rodziny ^^

I jak podoba wam się ta wersja kolorystyczna? Słodko z makiem, czy przesłodzone?  O dziwo wielbicielka lakierów mocnych ostatnimi czasy bawię się w takie delikatne i wiecie co? Zakochuję się! A nowe kolory lakierów lemax kupiłam. Kojarzy mi się z jogurtem truskawkowym ! Naprawdę mnie zadziwiają, a za 2,50 to mogę wszystkie kupować co mi się podobają! :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Sleek, Heartbreaker - czyli szminka, która wcale mi serca nie złamała, tylko mnie rozkochała !

Uff uda się! I dzisiaj pojawi się notka! Pamiętacie moich ulubieńców marca? Wtedy pokazałam wam swoją ukochaną pomadkę. Część z was napisała ochy i achy na jej temat, dlatego dzisiaj chcę wam ją pokazać. Szminka jest najcudowniejszym neonem na ustach jaki widziałam. Ale po to wszystko zapraszam dalej : )


Opakowanie
Małe i niepozorne. Wykonane z czarnego, matowego plastiku. Nie zamyka się na klik, ale w torebce się nie otwiera. Wydaje się, że w swoim malutkim opakowaniu nie ma dużo kosmetyku, jednak jest to standardowa pojemność.Wygląda bardzo elegancko i gustownie w swojej całej prostocie.

 Konsystencja
Szminka jest matowa, dlatego nie ma takiego poślizgu jak większość szminek. Jednak mimo wszystko naprawdę prosto się ją nakłada. Ma świetną pigmentację i rozprowadza kolor równomiernie na ustach.  Schodzi również równomiernie, nie zostawiając nieestetycznej obwódki. Jej dużym plusem jest fakt, że delikatnie barwi usta, dlatego gdy zejdzie, to kolor dalej mamy tylko, że delikatniejszy. Lekko podkreśla suche skórki, dlatego lepiej mieć w miarę wyglądające usta

 Trwałość
Z ręką na sercu szminka wytrzymuje 5 godzin na ustach. Gdzie naprawdę sporo piję i się oblizuje. Wiadomo, że pod koniec już nie jest tak intensywna, ale dzięki barwieniu ust, dalej mamy ładny kolor na ustach. Jednak wysusza trochę, więc warto mieć przy sobie balsam do ust.
Kolor, zapach
Zapach jest taki typowo szminkowy, jednak nie czuć go po nałożeniu, jedynie gdy wwąchamy się w opakowanie. Kolor to idealny neonowy chłodny róż. Dla większości jest to ideał na lato, dla mnie to ideał na każdą porę roku. Naprawdę nie widziałam drugiej takiej szminki w takim kolorze. Nie dziwię się, że nazywa się Heartbreaker, bo kto ją zobaczy to się zakocha w niej, bo jak widzicie naprawdę jest w czym!
Cena, dostępność
W Krakowie najprawdopodobniej dorwiecie ją na Długiej, jednak, gdy nie jesteście szczęśliwymi mieszkańcami Krakowa można ją znaleźć za ok 24 złote w sklepach internetowych.

Opinia
Ta szminka owładnęła moje serce, kocham ją za wszystko - za trwałość, kolor i wykończenie matowe. Wierzcie mi, że naprawdę zwraca uwagę przechodniów. Obiecuje sobie, że jak tylko zmniejszę swój arsenał szminkowy to kupuję inne kolory. Myślę, że ten kolor będzie pasował do każdego, kto jest odważny.

A jak wam podoba się ten naustny neonek? Może macie go w swoich zbiorach? Albo podobny kolor?

PS. ostatnio mam tyle pomysłów na notki, ale niestety praca licencjacka, uczelnia, egzamin licencjacki i kosmetyka w weekendy i praca -  zabierają mi tyle czasu, że czasem zastanawiam się czy w ogóle coś się pojawi : ) Więc do lipca trzymajcie kciuki za mnie każdego dnia bym dała radę, bo naprawdę ciężko jest pogodzić to wszystko włącznie z blogiem.

sobota, 26 kwietnia 2014

Sleek, Vintage Romance - czyli Sobotni Sleek

Na fb zapytałam was jaki post chcecie dzisiaj. I mimo, że jednak wygrały ubrania to przez wypadki losowe zbyt mało czasu miałam by robić zdjęcia ubraniom. Dlatego dzisiaj o mojej top paletce sleekowej. I wiecie co? Wpadłam na genialny pomysł! Co sobotę poznacie kolejną paletkę. Co wy na to? : )
Te z was, które mnie poznały wiecie, że raczej wiosennych kolorów to u mnie mało. I ostrzegam moja szafa składa się z bardzo monotonnych, ciemnych i jesiennych kolorów. Makijaż zazwyczaj też robię w takich barwach - no chyba że chodzi o szminki, to tu takiej zasady nie ma : ) Dlatego gdy zobaczyłam zapowiedź tej paletki : Vintage Romance wiedziałam, że muszę ją mieć. No cóż - pech chciał że natrafiłam na allegro na oszustkę i paleta do mnie nie doszła, a potem jeszcze raz coś się stało i nie miałam jej - a marzyłam o niej oj bardzo! No i w taki sposób jako spóźniony prezent urodzinowy dostałam JĄ! W końcu! Moją miłość największą i tak naprawdę, rzadko kiedy się teraz rozstajemy. I wiecie co? Ze wszystkich jedenastu palet sleeka, które przetestowałam (teraz doszła dwunasta^^) to ta zwaliła mnie z nóg. Jest idealna!
No ale już dość ochów i achów, bez konkretnych faktów.
Myślę, że palet sleek'a nikomu nie trzeba przedstawiać. Czarne (prawie zawsze), solidne kasetki, a w środku 12 lepiej lub gorzej napigmentowanych cieni. W środku znajdziemy aplikator, którego ja osobiście nie używam.
Znajdziemy również lusterko, które może nam pomóc w makijażu w terenie : )

Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam, gdy różne odcienie cieni, czy też lakierów mają swoje nazwy. Tak też tu je znajdziemy na przeźroczystej folii. Nigdy jej nie wyrzucę, bo lepiej mówić, że pomalowało się cieniem Love in London od Sleeka, niż czernią matową z brokatem z tej paletki.
Szczerze powiedziawszy w tej palecie są najśliczniej nazwane cienie, tak jakby wyszła na walentynki, a tu psikus bo z okazji jesieni : )
 Znajdziemy tu 4 cienie matowe, a reszta to taka typowa konsystencja Sleek'owa. Nie jest to perła, ale też nie satyna. Cienie potrafią się osypywać, ale ja już sobie poradziłam z tym, dzięki magicznym sztuczkom mojej przyjaciółki, która jest mistrzem makijażu i nie ma lepszej! Oprócz tego cienie trzymają się cały dzień i wytrzymują nawet dzikie harce na imprezie, dlatego rozumiecie - jest moc!
 A teraz was zapraszam na swatche! i małą opowiastkę o każdym z cieni. Na załaczonych obrazkach jedziemy czwóreczkami po kolei. Z lewej strony mamy rząd górny, a z prawej rząd dolny. Cienie nakładałam palcem, nie nakładałam na żadną bazę. Opisuję cienie od góry, od strony lewej do prawej : )

 Pretty in Paris - cień jest dobrze napigmentowany, nakładając go pędzlem na powiekę uzyskujemy piękny efekt srebrnej tafli.Może również być użyty do kącika oka. Jest to cień metaliczny

Meet in Madrid - to jest najpiękniejsze jasne zloto jakie dane mi jest mieć w swojej kosmetyczce. Uwielbiam je i używam do kącika, oraz też na powiekę, jako ten jasny cień. Bardzo dobrze napigmentowany. Również metaliczny cień

A Vow in Venice - to mój ulubiony kolor w ubraniach, taki ciemny fiolet przełamany brązem. Świetnie napigmentowany i naprawdę często przeze mnie używany. Ma wykończenie takie satynowe.

Marry in Monte Carlo - kolejny piękny kolor, tym razem to taki różowy fiolet o świetnej pigmentacji. Również wykończenie satynowe.

 Court in Cannes - jedno z dwóch ulubionych starych złot, wiem że nie trzeba mi więcej takich cieni bo te dwa są wystarczająco piękne. Najchętniej używałabym go każdego dnia. Cień metaliczny, pięknie błyszczący.

Lust in LA - a to drugi kolor starego złota tylko chłodniejszego, które kocham.Genialny element wykończenia makijażu. Świetna pigmentacja.

Honeymoon in Hollywod - tutaj mamy do czynienia z matowy buraczkiem, ale z dodatkiem srebrnych drobinek. Naprawdę świetna pigmentacja, drobinki nie przechodzą na inne rejony niż powieka.

Bliss in Barcelona - to ciemny fiolet, mieniący się na jego jaśniejszy. Ma wykończenie satynowe. Jest bardzo oryginalnym kolorem, nie spotkałam nigdy żadnego wcześniej. Używam go do zewnętrznych kącików oczu
Romance in Rome - tutaj mamy do czynienia z grafitem z domieszką niebieskości. Ciekawy kolor, gości u mnie w kącikach, jednak serca mi nie ukradł. Ma wykończenie satynowe

Propose in Prague - cień ten jest matowy z dość dobrą pigmentacją. I mimo, że nie jest oryginalny to go używam przy każdym makijażu do wykonania "banana" naprawdę świetnie się sprawdza.

Forever in Florence - Dobrze napigmentowany ciemny fiolet z domieszką borda? Coś około tego : ) Jest to cień matowy ze srebrnym brokatem, jednak jak widzicie nie są one specjalnie bardzo widoczne.

Love in London - to matowa czerń ze srebrnym brokatem. Jest dobrze napigmentowana, ale czarnych cieni mam już tak dużo, że mogłabym być Taylor Momsen i robić pandę na codzień do końca życia i by mi się nie skończyła.

Post ten miał raczej za zadanie pokazać paletkę  i wyrazić mój zachwyt na jej temat. Ja swoją zamówiłam na cocolita.pl za 37,49 : ) Cena jak za 12 cieni to magia!

Polecam wam bardzo tą paletkę, jeśli lubujecie się w takich kolorach przygaszonych, ciemnych. Ale również, jeśli szukacie złota idealnego - to tu je znajdziecie! Paletka ode mnie dostaje 6 punktów na 6. I postawiła Sleekowi bardzo wysoko poprzeczkę co do cieni.

A wy macie ją? Podoba się wam? Bo mi bardzo! I nie żałuję, że ją kupiłam !

piątek, 25 kwietnia 2014

Nowa Limitka Essence Cookies&Cream - detektyw na sklepach, czyli jak to wygląda w rzeczywistości

Wczoraj się was zapytałam, czy chcecie zobaczyć co to w nowej kolekcji Essence się pojawi. Z racji, że w Krakowie na ulicy Starowiślnej możecie ją już zakupić to pokazuję! Nie otwierałam, żadnego kosmetyku by nie zapaskudzić komuś, więc z góry przepraszam że swatchy nie ma : )

Tak prezentuje się półeczka - słodka i dla mnie taka bardzo jesienna, ale wybaczamy! Jest słodko!
 Oprócz różu, o którym pisałam wczoraj <KLIK> to cienie są hitem tej limitki, jak dla mnie. Świetna pigmentacja i takie neutralne kolory na co dzień! Ten środkowy idealny do wewnętrznego kącika. Cudowne i cały czas zastanawiam się czy nie wrócić, po ten jasny brąz/biszkopt

 Lakiery z daleka są cudowne! Z bliska już nie. Niestety podchodzimy bliżej i widzimy pył perłowy, widziałam swatche no i jest tragedia na paznokciu. A szkoda, bo kolory cudowne (z daleka..)

 Usiłowanie zrobienia zdjęć kulkom - marne... No cóż ale jest. Nie uważam, że muszę je mieć, ale chętnie zobaczę u innych. Kulki mają kolory mleczne i beżowe : )

 Do każdego lakieru takie słodkie naklejeczki są dołączone. Dla nich samych bym kupiła te lakiery : p
 No i błyszczyki, którym mówię nie - kolory dość dziwne.. A w dodatku ZŁOTY pył, dla mnei masakra i sama bym nie chciała tego. Dopiero w domu zorientowałam się, że mój aparat postanowił nie zrobić zdjęcia temu różowemu błyszczykowi, ale widać, że mieni się złotem.


I jak skusicie się na coś? A może nie podoba wam się? Zawiodłyście się na czymś? Bo ja najbardziej na lakierach, a cienie są naprawdę niespodzianką! Powiem wam, że mają podobną konsystencję i pigmentację jak sleek. Więc jest DOBRZE!

czwartek, 24 kwietnia 2014

Nowa limitka Essence Cookies &Cream - róż 01 CAKEPOP, THAT'S TOP!

No dobra, z racji że dzisiaj zauważyłam wzrost zainteresowania nową limitką Essence, którą ja już miałam okazję macać i kupić bo kochany Kraków ma ją szybciej to postanowiłam wam pokazać i opowiedzieć co nie co o produktach.

Ja kupiłam  jak na razie róż do policzków, który jest genialny! Ale nie każdej się spodoba. Czemu? To o tym już za chwile.

Opakowanie
Jest to róż wypiekany, zamknięty w prostym okrągłym pudełeczku. Jego największą wadą jest kłopotliwe otwarcie, gdzie można sobie połamać paznokcie, ale mam nadzieje, że się wyrobi. Opakowanie proste i ładne. Na opakowaniu brak składu.

Konsystencja, wydajność
Mimo, że jest to róż wypiekany to ma on dość miałką/mokrą konsystencję, nie jest tak twardy jak większość wypiekanych kosmetyków. Jest ogromnie napigmentowany, dlatego trzeba uważać przy nakładaniu! Jednak w domu się pobawiłam i wyrobiłam sobie już wprawę. Nie liczmy, że to matowy róż. Ma on w sobie drobinki, ale tak bardzo zmielone, że dają tylko połysk tafli, co bardzo ładnie rozświetla buzię (coś jak pył). Przez swoją niecodzienną konsystencję różu wypiekanego myślę, że przy codziennym stosowaniu tak na pół roku wystarczy, w zależności kto ile nakłada może to nawet przeciągnąć się do roku :)

Trwałość
O dziwo wytrzymał dzisiaj 8 godzin, gdzie przeżył spanie na zajęciach, spacer wysiłkowy, podróże w mpk oraz zakupy. Dla mnie to wystarcza i nadal jest jego delikatna poświata.

Zapach, kolor
Zapach tu jest tylko wyczuwalny jak włożymy nos do opakowania i jest taki kosmetykowy - nic specjalnego, ale nie to tu ważne. Najważniejszy jest kolor! Jest to intensywny koral z domieszką różu.Dzięki temu pyłowi dodatkowo świetnie rozświetla buzię. Idealny według mnie kolor na lato, gdy nasze skóry mają cieplejszy odcień.

Dostępność, cena
Róż kosztuje 12,99 i w Krakowie jest dostępny w jednej z dwóch moich ulubionych drogerii^^. W Naturze będzie dostępna ta limitka od maja.

Opinia
Zakochałam się! Naprawdę! Miałam nie kupować róży, ale jak go zobaczyłam + zobaczyłam że nikt jeszcze o tej limitce nie pisał to musiałam go kupić. Wygląda na mojej buzi bardzo świeżo. Dodatkowo jest to prawie idealny kolor moich rumieńców. Nie polecam go jednak dziewczynom, które nie mają wprawy w nakładaniu tego rodzaju tak napigmentowanych kosmetyków, bo niestety o efekt przesadzony jest bardzo łatwo.

A wy co o nim myślicie? Podoba się wam, czy też nie? Ja jestem zauroczona

A tu macie zapowiedź nowej limitki
- cienie do powiek według mnie są pigmentacyjnie podobne do sleek'a. Muszę wrócić chociaż po jeden, bo jestem zachwycona!
- lakiery do paznokci podobały mi się z daleka, ale.... okazało się, że mają w sobie taki pył, za którym nie przepadam, ale zapewne i tak w końcu kupię.
PS. Jeśli chcecie z bliska zobaczyć resztę produktów, to mogę np cieni zrobić jutro swatche w drogerii bo są testery, a lakierom zrobić zdjęcia. Kto chce łapka w górę!

środa, 23 kwietnia 2014

Podsumowanie akcji reanimacji paznokci - 1 miesiąc

Nawet nie zauważyłam, że miesiąc już minął z moim postanowieniem reanimacji.paznokci - początki macie tu <KLIK>. Dla przypomnienia : ratowałam paznokcie po tragicznym powrocie do odżywki Eveline, która zniszczyła mi pazury. 
Jak przebiegała moja reanimacja? No cóż nie wszystkich punktów się trzymała, ale widać znaczną poprawę. Mniej się rozdwajają oraz nie są tak bardzo pofałdowane. Dodatkowo nie złamał mi się żaden w przeciągu tego miesiąca, a to wszystko za sprawą dość krótkiej długości paznokcia jak dla mnie. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, paznokcie mogę zapuszczać. 
Jak wiecie dla mnie największym wyzwaniem było niemalowanie na ciemne kolory. Nawet sobie nie zdajecie sprawy jak za tym tęskniłam! O dziwo dziś na paznokcie nie pójdzie ciemny kolor !
Podczas tego miesiąca moimi sprzymierzeńcami były kremy do rąk oraz olejki i odżywki do paznokci. Na pewno zostaną ze mną na dłużej, bo paznokcie jeszcze nie do końca wróciły do swojej starej formy.
Ale teraz czas na najważniejsze czyli MOJE PAZNOKCIE!

przed




po


Po zdjęciach widzę, że jeszcze długa droga przede mną, ale musicie mi wierzyć na słowo - jest lepiej! będzie jeszcze lepiej! Muszę je znów skrócić, ale to dopiero w weekend na zajęciach, żeby było na czym pracować : ) 
Albo może widzicie poprawę i chcecie mnie pochwalić? ^^



wtorek, 22 kwietnia 2014

Sylveco, lekki krem brzozowy - miłość do natury!

Nie wiem jak to się dzieje, ale za każdym razem ostatnimi czasy, gdy otwieram krem okazuje się hitem i jeszcze lepszym od hitu poprzedniego (OBY TAK DALEJ) i tym razem padło na krem Sylveco, który otrzymałam dzięki akcji testowania na facebook'u.  I za co jeszcze raz dziękuje, że to mi się udało go otrzymać. Jeśli jesteście ciekawe co mam do powiedzenia na temat tego kremu to zapraszam!

Opakowanie
Najwygodniejsze i najbardziej higieniczne ze wszystkich możliwych - Airless. Nie zacina się, a jedna pompka wystarczy na pokrycie całej twarzy. 

Skład
widzicie? Czy znacie równie dobry skład jakiegoś kremu? Bo ja jeszcze nie miałam możliwości widzieć lepszego. Oleje, ekstrakty - a wszystko to po to by nas upiększać.

Opis producenta

Zapach
I tu miłości nie ma, zapach naturalny, bez udziwnień. Pachnie delikatnie i tak naprawdę czuć go jak się w niego wwąchamy. Na twarzy niewyczuwalny. Ale nie daję tego na minus, bo założeniem jest naturalność produktu, więc jakieś sztuczne zapachy odpadają.

Konsystencja, wydajność
Sama nazwa wskazuje, że jest to lekki krem. Szybko się wchłania, nie zostawiając żadnego filmu na twarzy. Jak wspomniałam - jedna pompka wystarcza by posmarować twarz, więc używając kremu dwa razy dziennie wystarcza on na ok 2/2,5 miesiąca.

Dostępność, cena
Krem znajdziecie w sklepach ekologicznych, dobrze wyposażonych drogeriach naturalnych. Wszelkie sklepy znajdziecie <TU>. Cena tego kremy to 24 złote, nie jest to dużo według mnie, a jeszcze gdy dodamy do tego działanie to ja mogłabym i dwa razy więcej zapłacić za niego.

Działanie, opinia
Krem nie uczulił mnie, ani nie podrażnił. Stanowił świetną bazę pod makijaż. Dzięki niemu nie spotkałam żadnych wyprysków na swojej drodze w ostatnim miesiącu. Nawilżał twarz, nie zostawiając żadnego filmu na niej. Był na tyle delikatny, że pod oczy również mogłam go stosować na noc. Według mnie skóra stała się również bardziej elastyczna oraz rozjaśniona. Byłam bardzo ciekawa, czy ochroni mnie przed środowiskiem zewnętrznym w Krakowie (jak wszyscy wiedzą, powietrze tu jest okropnie zanieczyszczone) i wiecie co? Faktycznie skóra nie jest taka poszarzała jak to zwykle była Kremowi daję 6 punktów na 6 - i już wiecie, że to ideał na wieki - tak naprawdę nic więcej mi nie trzeba i na pewno wrócę do niego, gdy tylko zrobią się pustki w moich zapasach. 

A wy miałyście krem? A może jesteście go ciekawe? Spodziewajcie się, że w grudniu będzie w hitach minionego roku.
(PS. dzisiaj dostałam paczuszkę w wygranej akcji testowania kosmetyków Sylveco i wiecie co? Nie mogę się doczekać!)


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Isana, Intensywny Krem do rąk z 5% urea

W końcu nadszedł ten moment, kiedy dokańczam wszelkie kremy do rąk i zaczynam testować nowe. Ten krem naprawdę mnie zaskoczył, jeśli chcecie poznać krem wart swojej ceny, a nawet więcej to zapraszam na recenzję.
 Opakowanie
Opakowanie to prosta plastikowa tubka z bardzo podstawową grafiką, która nie wyróżnia się niczym nazdwyczajnym. Na pewno bym na nią nie spojrzała, gdyby nie to, że słyszałam, że jest dobry. Dodatkowo lubi się brudzić w torebce.

Skład
Czy wy to widzicie?! Skład genialny, nawet większość wysoko-półkowych takiego nie ma. 

Opis producenta
 Zapach
jest bardzo delikatny, nie przeszkadza. Dla mnie jest niewyczuwalny na dłoniach.

Konsystnecja, wydajność
Ten krem należy do tych gęstszych, bardziej treściwych, jednak problemu z wchłanianiem nie zauważyłam. Dzięki swojej gęstszej konsystencji. Krem jest bardzo wydajny, korzystam z niego już 5 miesięcy.
 Dostępność, cena
Dostaniemy go w każdym Rossmanie za ok.4 złote. To naprawdę mało w porównaniu z jakością produktu.
Działanie, opinia
Kremu używałam głównie w zimie i dzięki temu moje ręce, które rękawiczek nie lubią wyglądają w miarę normalnie. Bardzo mocno nawilża dłonie i zapewnia im regenerację, gdy są mocno spierzchnięte. Nawet pomógł mojej mamie, która ma dłonie tak przesuszone, że mogłaby robić za tarkę. Lubiłam go używać grubą warstwą na noc oraz gdy miałam 5 minut wolnego, żeby wsiąkł do końca. Nie zostawiał tłustej otoczki, ale taką nie przeszkadzającą mi nawilżającą warstewkę. Nawilżenie, regeneracja, a to wszystko za tą cenę? Biorę! daję 5,5 punktów na 6 - tu by mi się przyjemny zapach przydał to już w ogóle kochałabym go!

A wy miałyście go? Podobał się wam? A może inny z Isany was zachęcił? Ja najprawdopodobniej do niego wrócę, gdy tylko zużyję zapasy. Bo to naprawdę dobry produkt w dobrej cenie.

Jak minęły wam święta : )?