wtorek, 29 września 2015

Bielenda, Serum Argan Face Oil

Nie mogę kolejny was przepraszać, że mnie nie było. Jednak z drugiej strony muszę. Niestety w ostatnich miesiącach się działo bardzo wiele.. Jeśli nie problemy zdrowotne, to problemy z życiem prywatnym. Jak nie brak internetu, to śmierć mojego telefonu (a wiecie, że to jedyny mój aparat był jaki mam/miałam). Jednak dzięki pomocy kilku osób oraz dzięki rozwiązaniu kilku problemów mogę wrócić. Muszę się wpierw pochwalić, że zdobyłam w końcu licencjat! Dostałam się również na drugi stopień biochemii. Mam nadzieje, że się cieszycie. A tymczasem zapraszam na nowy post o kosmetyku, który się całkiem nieźle sprawdził! Gotowi? Zaczynamy!


Standardowo zaczynamy od opakowania. W kartoniku, który wygląda naprawdę dobrze znajdziemy małą buteleczkę z pipetką. Buteleczka nie jest ciężka i nigdy nie uległa zniszczeniu, nawet jak spadła na kafelki! Pipetka do samego końca świetnie się spisuje. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to jedno z najlepszych opakowań serum jakie miałam - wytrzymała na urazy, przeźroczysta,a w dodatku działa do końca i bez problemu można zużyć kosmetyk do końca.


Patrząc na skład jestem pełna podziwu, że Bielenda wyprodukowała kosmetyk na zwyczajne półki sklepowe z takim składem. Znajdziemy tu same naturalne oleje (arganowy, z otrębów ryżowych, czarnej porzeczki, avocado, palmowy) i witaminę E przed zapachem. Po zapachu znajdujemy olejki eteryczne takie jak grejpfrut, czy też pomarańcza. Jednak nie wiem, czy do końca analizując skład poleciłabym to serum osobie z problemem zaskórników, z racji obecności dwóch dość komodogennych olejów. Producent pisze o obecnośc olejku makdamia w składzie. Jednak ja go tu nie widzę. Oj nie ładnie Bielenda! Na szczęście to jedyny minus!


 Serum jest olejowe, dlatego też jego konsystencja jest taka sama jak produkty wchodzące w jego skład. Nie potrzeba go wiele, wystarczą 3-4 krople na jedną aplikację. Dzięki temu trudno go zużyć w wyznaczonym terminie (3 miesiące od otwarcia). Zapach był bardzo przyjemny, tak delikatnie pomarańczowy, ale nie nachalny.


Serum to znajdziecie chyba już w każdej drogerii. Cena nie powala z nóg na całe szczęście i zapłacicie za produkt ok 20 złotych. 


A teraz chyba najważniejsze - działanie! Czy wart jest wydania tych 20 złotych? Nie powiedziałabym, że wyrównuje koloryt skóry, czy też ją napina. Nie powoduje też, że zmniejszają się pory. Prawdą jest, że stosowany w te egipskie letnie upały jakie mieliśmy tego lata pomagał w regulacji wydzielania sebum. Oj tak! I mam nadzieję, że to on się do tego przyczynił, bo faktycznie teraz gdy go nie używam od prawie miesiąca, trochę szybciej zaczynam się błyszczeć. U mnie nie spowodował zapchania porów, jednak tak jak wyżej wspomniałam raczej bym na niego uważała. Bardzo dobrze nawilżał twarzi w większość nocy nawet nie musiałam stosować kremu na niego. Jednak nie zdziwcie się, gdy używając go po prostu nie będzie się szybko wchłaniał - to norma. U mnie wchłaniał się ponad godzinę, ale to też może być spowodowane tym, że aplikowałam całą pompkę. Jest duża możliwość, że wrócę do niego w lato, a dzięki temu że się z nim całkiem dobrze dogadałam mam ochotę na inne rodzaje i mam nadzieję, że w końcu je wszystkie kupię.


Miałyście? Znacie? A może podsuniecie mi pomysł na to, które kolejne serum do twarzy kupić? Bo nie wiem czy lepsze to extra nawilżające, czy też to korygujące lub też liftingujące. Dajcie znać, a ja uciekam do pracy. Buziaki!

środa, 12 sierpnia 2015

Tak mi pachnie! - Yankee Candle, najbardziej nietypowe zapachy!

Z racji upałów przychodzę do was z jednym z moich ulubionych tematów, czyli zapachy w domu! Stali czytelnicy zapewne dobrze wiedzą, że jestem totalną maniaczką świec i wszędobylskich wosków i samplerów, a moja kolekcja raczej nie ogranicza się do tych tylko dostępnych w Polsce. Aktualnie dystrybutor Yankee Candle rozpieszcza nas zapachami prosto z USA i to w normalnych cenach. Cudownie, prawda? Ale o tym może innym razem. Wiele z was wie, że mój gust zapachowy bywa nietypowy i wiele zapachów odbieram pozytywnie. Dzisiaj wam opowiem o świecach, które rzadko gdzie się pojawiają, ale myślę że warto o nich wspomnieć. Gotowi na dawkę szokujących i nietypowych zapachów?

SCHNITZEL WITH NOODLES

Zapewne teraz większość z was myśli: "Boże jak to musi śmierdzieć". No cóż, początkowo myślałam, że świeca będzie po prostu pachnieć kotletem. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazał się to zapach cudownie kremowy z dużą dawką pieprzu. To nie zapach typowego jedzenia i raczej kotleta tu czuć nie będziecie. Za to jestem pewna, że wyczujecie dużą dawkę białego sosu i pieprzu. Niestety w świecy nie grzeszy mocą i nie jest zbyt bardzo wyczuwalny. Nie wiem czemu, ale ja też też wyczuwam tam nuty drzewne (nie wiem skąd, ale może to ten kotlet drewniany jest : p )

POKER NIGHT

Pół roku ślinienia się do niego na stronie amerykańskiej. Potem został wystawiony na allegro i tak wpadł w moje łapki. Wyobrażałam sobie zapach typowo męski, ciężki, ociekający alkoholem i złem. Na sucho pachniał idealnie! Taka mieszanka męskich alkoholi jak brandy, whisky, koniak, ale bez nuty zapachowej samego alkoholu, jakby czyste wyciągi zapachowe. Do tego nuta typowego zapachu suszonego tytoniu. Na sucho nazwałabym go wytrawnym z dodatkiem słodyczy. Po rozpaleniu stał się moim własnym dramatem. Zapach tak niesamowicie słodki, ciężki i o wiele za bardzo przesłodzony, że aż mnie mdlił! A wierzcie, że ja do słodkich zapachów nic nie mam! Jednak tutaj nie mogłam tego przetrwać. Koszmar jakiś! 

 ROOT BEER FLOAT

Zapach bardzo nietypowy i nie spodziewałam się, że tak będzie pachniał. Przypomnijcie sobie jak pachnie korzenne piwo. Przypomnieliście sobie? No to dobrze! Bo wcale tak ten zapach nie pachnie! Zapach ten dla mnie przesiąknięty jest anyżem i lekarskim zapachem. Pachnie dosłownie jak tabletki na gardło anyżkowe z mniszkiem lekarskim. Zapewne większość powie, że pachnie jak lukrecja - ale nie to nie lukrecja (a szkoda :c). Zapach dość mocny w świecy i nawet podczas palenia wychodziła jego delikatna pikanteria, ale nie była to świeca, na którą często miałam ochotę niestety.

2x4

A teraz mój święty Graal! 2x4 to zapach, który śnił mi się dniami i nocami. W końcu na forum zapytałam się, czy ktoś by nie miał sprzedać chociaż kawałeczka. No i traf chciał, że jedna dobra dusza chciała mi sprzedać część swej świecy. W tym momencie nadeszła moja klęska. Zakochałam się bez opamiętania. W szale zaczęłam szukać kolejnych słojów. Jeden tylko raz zapalony dorwałam w normalnej cenie jeszcze. Niestety z racji tego, że rozpętałam manię na ten zapach (połowa ludzi zdaje się go zaczęła szukać) ceny drastycznie wzrosły no i musiałam przystopować. Dlatego pozostało mi oszczędzanie moje 1,25 słoja. Zapach aktualnie wycofany w USA i niedostępny nigdzie indziej. Jednak przejdźmy do meritum sprawy - jak to pachnie? Dla mnie to typowy zapach stolarni: wióry drewniane, skóra, klej do drewna, lakier oraz nuty metaliczne. Można się zakochać, prawda? Zapach killerem nie jest, ale w miarę dobrze wyczuwalny. To też nie zapach, który każdy pokocha, ale jeśli lubicie zapach drewna to byłby dla was ideał! Jest całkiem podobny w sumie do pierwszego dzisiejszego zapachu, jednak jest bardziej wytrawny, intensywniejszy i wyraźniejszy w swoim zapachu.

Miałyście okazje poznać, któryś z dzisiejszych zapachów? A może macie na jakiś ochotę? Dajcie znać! : *

czwartek, 30 lipca 2015

Balmi, balsam do ust

I o to znowu ja! Jak obiecałam tak jestem! I to jeszcze jak jestem! Pełna dobrego humoru! Gotowi na dzisiejszą notkę? Jesteście ciekawe jak sprawdzają się u mnie kostkowe balsamy do ust? Nie jesteście pewne, czy warto wydać pieniądze na ten gadżet? To zapraszam dalej, bo dzisiejszy post będzie super słodki!

Takie gadżety zawsze przyciągają nasz wzrok, czy jednak jest on wart zachodu i kupna? Czy oprócz ślicznego wyglądu, będzie chociaż trochę wartościowy? Jednak nie mogłam się im oprzeć no i cóż - o to są u mnie w moich torebkach od dobrych 2 miesięcy, jeśli nie dłużej, a ja całkowicie na ich temat sobie już wyrobiłam zdanie.


Uroczego opakowanie nie możemy odmówić. Kosteczkę bardzo łatwo znaleźć w torebce, a dzięki sznureczkowi, można zaczepić ją o np. klucze, albo suwak, by nigdy nam się nie zgubiła! Kosteczka jest odkręcana, a w środku znajdziemy stożkowy balsam do ust. Jedyny mankament to fakt, że kosteczka zrobiona jest z gumowego materiału, przez co po 2 miesiącach w mojej torebce wyglądają niezbyt już estetycznie.. Tak się złożyło, że jeden balsam mam w wersji z pełnym opakowaniem, a drugi w wersji - opakowanie minimalistyczne w samą folijkę. Ale nie martwcie się, obydwa są oryginalne : )


Nie byłabym sobą, gdybym nie ponarzekała na skład. Oczywiście zaczyna się wszystko od parafiny, a dopiero dalej za połową składu mamy takie produkty jak masło shea, wosk pszczeli, czy też witaminę  i olej jojoba. Producent również nie mógł nam odpuścić nieszczęsnych parabenów. No, ale nie zawsze wszystko ma taki sobie skład musi być kompletną klapą, prawda?


Co do konsystencji nie mam się do czego przyczepić. Idealnie rozprowadzają się na ustach, można je używać pod szminki i nie powodują ich rolowania. Nie zauważyłam by się roztapiały przy aktualnych upałach. Mają kolor bezbarwny na ustach. Co do zapachów - to to jest to! Delikatne mleko kokosowe, a malinka to cukierki alpenliebe (czy jak one tam się nazywały - mam nadzieję, że wiecie o co chodzi!). Nie mogę narzekać, zapachy są po prostu takie do zjedzenia!

Jeśli chodzi o dostępność to wielką skarbnicą jest internet. TUTAJ podaję wam link do sklepu dystrybutora, jeśli nie macie dostępu do jedynej drogerii (przynajmniej taki mi się wydaje), w której są dostępne czyli Super-Pharm. Cena jednej takiej kosteczki to 20 złotych.


A teraz najważniejsze, czyli działanie. Czy cena jest adekwatna do jakości produktu? Stanowczo nie, bo tutaj większość z tego co płacimy do designerskie opakowanie. Balsam sam w sobie, niezależnie od zapachu jest całkiem fajny, ale nie uważam, by pomagał regenerować zniszczone usta. To świetny produkt dla tych, które nie mają problemu ze spierzchniętymi ustami, które potrzebują czegoś lekkiego, gdy malują usta szminką/błyszczykiem. Albo po prostu na szybkie nawilżenie. Jednak na regenerację nie mamy tu co liczyć. Czy kupiłabym kolejne opakowania? Zapewne to zrobię, jeśli wszelkie mazidła do ust mi się pokończą, a np. Eos okaże się taki sam lub gorszy. A czemu wrócę? Bo tak jestem gadżeciarą i w torebce uwielbiam takie rzeczy. W domu stosuję balsamy i masła bardzo odżywcze, dlatego na wyjścia wystarczy mi taki gadżecik, który fajnie się prezentuje, a działa całkiem dobrze. 

Nie powiem wam jednoznacznie, czy to produkt dla was i macie biec po niego do sklepu, czy też nie. Ale jestem pewna, że część z was jest dokładnie taka sama i w końcu i tak się na ten produkt skusi ze względu na wygląd i jakiekolwiek pozytywne działanie.

Te z was, które mają porównanie Balmi vs Eos dajcie znać, kto tą walkę wygrywa!


Farmona, Tutti Frutti cukrowy peeling do ciała papaja&tamarillo

Nie mam serca kolejny raz was przepraszać. Jak część z was wie byłam w szpitalu, teraz dopiero dochodzę do pełnego zdrowia  i czas wrócić do życia, skoro dostało się drugą szansę. Prawda?  Plus mojej nieobecności jest taki, że jeśli codziennie nie będę pisała to nigdy nie nadgonię zaległości. Czas wrócić do was, bo powiem wam szczerze - tęskniłam za pisaniem! Teraz tylko trzymajcie kciuki, żeby mi się mój telefonktóryjestjedynymmoimaparatemnierozleciałsiędokońca! : ) 

Dzisiejszym bohaterem jest produkt, którego zazwyczaj zużywam najwięcej w swojej łazience. Czy propozycja od Farmony mnie urzekła? Czy warta jest mego serca? Zapraszam!


Co do opakowania to naprawdę nie przyczepię się do niczego. Wygodny, wielki słój z zakrętką jest dla mnie najlepszą opcją jeśli chodzi o peelingi do ciała. Nie ma żadnego problemu z odkręcaniem, a dozowanie produktu zależy tylko i wyłącznie od nas. Minus jedyny taki, że trzeba mieć suche ręce. Naklejki trzymają się mocno i nie odpadają, wyglądając do samego końca bardzo estetycznie.


Skład już taki świetny niestety nie jest. Na pierwszym miejscu mamy parafinę, której nie cierpię w peelingach. Potem mamy dopiero cukier, pegi, więcej pochodnych ropy naftowej, triglicerydy, jeszcze więcej pochodnych ropy, zapach i reszta substancji, które są pozytywne, tylko czemu dopiero za zapachem?


Konsystencja peelingu jest bardzo zbita i nie można narzekać na brak drobinek peelingujących. Na całe szczęście nie jest utupiony w płynnej parafinie, bo bywały takie przypadki z toną mazi. Jest dość wydajny dzięki temu, że nie trzeba go wiele aby wymasować poszczególne partie ciała. Dużą zaletą jest zapach. Pachnie jak owocowe landrynki papajowe z dodatkiem kwaśnych nut. Aż ma się ochotę spróbować tego tamarillo, bo podejrzewam, że to właśnie ten owoc daje ten kwaskowaty aromat. To taki typowy produkt na lato, gdzie chcemy pachnieć jak owoce w słońcu! 


Wydaje mi się, że nie ma drogerii w której nie dostaniecie tego produktu. A w każdej z nich cena to ok 15/16 złotych. Cena nie jest wysoka jeśli do tego dodamy naprawdę dobrą wydajność.


Jak już wspomniałam peelingów z parafiną nienawidzę! Zawsze muszę po nich używać drugi raz żelu pod prysznic, dlatego nie mogę wam powiedzieć, czy zapach utrzymuje się na ciele. Jednego jestem pewna ta tłusta powłoczka pewnie zostaje, ale na pocieszenie powiem, że nie jest aż tak źle jak bywało w niektóych przypadkach! Peeling stosowany na mokrą skórę niestety nie daje efektu takiego jak lubię. Z tego też powodu stosuję go na osuszoną skórę ręcznikiem. Chyba, że nie mam czasu to po prostu od razu po wejściu pod prysznic. Masaż wykonany na suchej skórze jest idealny, a zdzieranie martwego naskórka na dość dobrym poziomie. Po takim zabiegu skóra jest delikatna i wygładzona. W powietrzu jeszcze kilka chwil utrzymuje się zapach. I mimo, że zapach jest obłędny (zresztą jak wszystkie wersje zapachowe dostępne w serii tutti frutti) i poziom zdzierania jest na wysokim poziomie, to nie jestem pewna, czy do niego wrócę. Po prostu nie mogę wytrzymać tej parafinowej warstewki, a bez sensu jest żebym ją musiała za każdym razem tak zmywać. Jednak jestem pewna, że jeśli wy ją lubicie/akceptujecie to jest to peeling dla was. I koniecznie wypróbujcie ten zapach - obojętnie czy to będzie masło, czy te małe peelingi!

Może to nie jest mój ideał, ale wakacyjny klimat jest zawsze mile widziany w mojej łazience! Dajcie znać, czy znacie tą wersje zapachową oraz czy znacie te peelingi. 

sobota, 11 lipca 2015

Sklep Helfy już w Krakowie!

Jak zwykle jestem do tyłu, ale co to by było gdybym ja tak po prostu nadgoniła wszystko? Smutne życie! Kiedy otwierał się sklep Helfy w Krakowie - EkoPasaż niestety nie mogłam wpaść z powodu pracy i choroby, która powodowała, że spałam po 14 godzin dziennie. Niestety ale trzeba się przyznać - było ciężko by cokolwiek robić, a co dopiero wychodzić poza dom w inne miejsce niż praca. W ten sposób wybrałam się dopiero po czasie na ul. Gertrudy 24 w Krakowie, by zobaczyć jak to wszystko wygląda. Oczywiście mieszkańcy Krakowa jako jedyni nigdy nie narzekali na fakt słabej dostępności kosmetyków czy to rosyjskich/indyjskich, ale brakowało mi również innych marek, czy też ostatnio jako miłośniczce zdrowego jedzenia - zdrowych produktów w normalnych cenach. Traf chciał, że to co spotkało mnie w EkoPasażu zaskoczyło mnie w 100%!


Zacznijmy od tego, że na miejscu jest cała szafa z zapachami ! Od olejków eterycznych po perfumy! I uwaga - wydaje mi się, że znalazłam perfumy o zapachu prawie identycznym jak moje ukochane z Egiptu. Oczywiście są one na bazie olejku, bez dodatku alkoholu, przez co można używać ich w lato, nawet jak idziemy się opalać! 


Przejdźmy do spraw zdrowotnych i jedzeniowych! Po raz pierwszy w życiu widziałam tyle zdrowych, ekologicznych i nieznanych mi produktów! Zaczynając po oleje, soki, syropy, herbaty. kawy, po batony, płatki, mąki. Wierzcie mi, że to raj dla tych z was, które chcą polepszyć swoje ciało i zdrowie od środka!


Ogółem dla mnie największy hit to kasza o smaku kakao! Właśnie muszę się po nią wybrać, bo wszystko co śniadaniowe to już mi się kończy. Ale rozumiecie moją fascynację?!



I tutaj półka, którą całą chyba wykupię, bo przecież codziennie mogłabym jeść naleśniki na innej mące! *_*


Zostaje też sprawa kosmetyków. I tutaj moje wielkie zaskoczenie, bo kosmetyki są nie tylko indyjskie, czy też rosyjskie, ale mamy też całe szeregi kosmetyków Polskich, a nawet Australijskich! 



Nawet Hawajskie kosmetyki?! <3 Coś mi się wydaje, że zapach plumeria musi być mój!


Wszystkie nowości marki Sylveco oraz Biolaven!


Lavera też załapała się na zdjęcia oraz inne marki mi do teraz nieznane!


No i wyżej wspomniana marka australijskich kosmetyków, do których ciągnie mnie już od strasznie dawna!


Muszę wam się przyznać, że jestem mega zaskoczona z tego co zastałam w EkoPasażu i wiem, że będę tam częstą klientką! I tu nie chodzi tylko o kosmetyki, które mają w naprawdę niskich cenach, ale również o artykuły niekosmetyczne i herbaty! Bo przyznajcie, że mają ogromny asortyment! Jeśli chcielibyście się z całym asortymentem zaznajomić to zapraszam na stronę Helfy o TUTAJ 

środa, 8 lipca 2015

WishList Dresslink - pędzle, pędzle, dużo pędzli!

Przepraszam as za tą moją długą nieobecność, ale nie zawsze układa nam się tak jakbyśmy chcieli, ale wracam! W zeszłym tygodniu napisała do mnie Pani z dresslink.com i zapytała, czy nie chciałabym czegoś sobie od nich wybrać. Raz kozi śmierć, prawda? A, że od dłuższego czasu chciałam wypróbować pędzle dostępne u nich na stronie (wiele dziewczyn je ma), to uznałam no dobra niech będzie : ) Jesteście ciekawe co do mnie przyjdzie? No to czas start !

 Takie tasiemki do zdobień na paznokcie zawsze chciałam! No i zobaczymy, czy będę lubiła ten typ zdobień, tak jak mi się wydaje :) Kosztowały całe 1,53$ o TUTAJ


Dresslink ma fajne akcje i do każdego zamówienia można sobie domówić rzecz za 0,01$ z listy. Tej sukience nie mogłam się oprzeć, więc same rozumiecie? Mam nadzieje, że będzie na mnie dobra, bo na zdjęciach wygląda idealnie! Teraz jest nie jest niestety dostępna za 0,01$, ale cena 4,64$ zła też nie jest jeśli się okaże, że jest dobra jakościowo. TUTAJ zostawiam wam do niej link : )

No i tutaj główny powód mojego zamówienia czyli pędzle. Na zdjęciach wyglądają naprawdę dobrze, dziewczyny też na nie narzekają, więc zobaczymy co to będzie. A zapłacicie za nie niecałe 6$ co jeśli będą fajne jest niską ceną. No cóż zobaczymy jak przyjdą : )
 Pędzli do oczu też nigdy dość, dlatego ten zestaw też musiałam mieć : ) TUTAJ jest dostępny za niecałe 5$!


I zostało mi kilka dolarów do wydania, dlatego dodałam sobie o to to jajo. Nie spodziewam się czegoś na miarę RT, ale może coś w stylu Ebelin będzie? TUTAJ jest za niecałe 2$.

I jak wam się podoba mój wybór? Ja nie mogę się już doczekać, aż przyjdzie to zamówienie, bo może akurat polubię się z tymi rzeczami? :) Ja zbieram się do sprzątania, a wam życzę kochanego dnia!

piątek, 26 czerwca 2015

Lambre, Woda perfumowana Amaltea Summer

To, że jestem maniaczką zapachów to wiecie. Zapewne też się domyślacie, że oprócz tony wosków i świec mam też wiele flakonów perfum i mgiełek. No cóż tak się składa, że mam z tym mini problem. No cóż w ten sposób muszę się z wami swoimi zapasami podzielić i pokazać wam co warto kupić a co nie! No to gotowi na pierwszy okaz?


W kartoniku znajdujemy dość sporych rozmiarów flakon. Flakon wydaje się prosty, ale dzięki cieniowaniu na butelce oraz jej wygiętemu kształtowi daje wrażenie oryginalnej i przyjemnej dla oka. Co ważne przy robieniu zdjęć upadła na balkon i wiecie co? PRZEŻYŁA! Plusy dla niej, tego szczęścia niestety nie miał flakon Burberry The Britt : c


Woda ta należy do rodziny zapachów kwiatowo-orientalnych. Wybrałam je ze względu kuszącej nazwy Summer, chociaż teraz wiem, że wersja zimowa pewnie byłaby lepsza.. Ale to o tym zaraz! Ze strony producenta wyczytamy jakie zapachy tworzą całość:

Nuty głowy: cytryna, grejpfrut, arbuz, pomarańcza bergamota
Nuty serca: brzoskwinia, róża, dzika róża
Baza: drzewo sandałowe, wanilia, gałka muszkatołowa, piżmo

Brzmi kusząco! No i ten arbuz, brzoskwinia i wanilia! Myślałam, że się uda! Bo przecież zapach arbuza kocham!


Niestety perfumy  te według mnie nie są letnie. Możliwe, że na wieczory letnie się sprawdzą, ale ja bym je przypisała raczej wiośnie. Zapach cytryny, róży, piżma oraz drzewa sandałowego daje raczej taki mocniejszy akcent, co nie bardzo pasuje mi na lato. I oczywiście, gdyby inne nuty zapachowe były wyczuwalne, to świetnie by tą ciężkość przełamało. Niestety tak nie jest. Wszystkie te zapachy, które wymieniłam tak dominują na skórze, że reszta ginie w tle. To zapach otulający, mocny dla eleganckich i ambitnych kobiet. Świetnie według mnie pasuje dla bizneswoman, ale raczej nie do eterycznej, delikatnej kobietki. No dobra, ale to opisuje zapach po psiknięciu od razu. Co dalej? Niestety dalej lepiej niestety nie jest.. Zapach szybko się ulatnia, a ja jestem opornym konsumentem i po 20 minutach niestety ich już nie czuję na sobie. A szkoda, bo zapach jest przyjemny jak idę wieczorem do pracy, jednak co mi po tym jakbym musiała z tą buteleczką cały czas chodzić. Oczywiście nie skreślam tego zapachu, bo buteleczkę z przyjemnością wykorzystam, nie ich wina, że na mnie zapachy w 99% się nie utrzymują! I to nie przecież ich wina, że ja wolę je na wieczór, czy też na chłodniejsze dni.


Jednak problem jest w tym, że nie wrócę do nich. Czemu? Za 75 ml musimy zapłacić 99 złotych o TUTAJ. Co za tym idzie? To całkiem spory wydatek jeśli chodzi o perfumy, które trwałością dorównują mgiełek z BBW. Nieprawdaż? A za mniejszą cenę, bez promocji mogę je kupić i to w pojemności 236ml! A jeśli już chodzi o wody perfumowane/toaletowe/perfumy to wolę sobie kupić w tej cenie tester, lub trochę dopłacić i mieć cudowny flakon zapachów, które wytrzymują u mnie chociaż trochę dłużej. Niestety jestem wybredną osobą jeśli chodzi o zapachy, ale cóż taka jestem!


Strasznie mi przykro, że ta woda nie jest trwalsza, a zapach nie jest orzeźwiający i nie ma tu w nim arbuza. No ale cóż tak się kończy wybieranie w ciemno :) Jednak jestem pewna, że niektórym z was zapach przypadnie do gustu! 

Przyznać się, która je miała i wąchała? A może miałyście do czynienia z innym perfumami Lambre? Może któraś z was miała Amaltea Winter? No dobra to teraz uciekam do dalszej nauki. Trzymajcie się! <3

środa, 24 czerwca 2015

Pat&Rub, Otulający balsam do dłoni

Macie tak czasem, że oczekujecie po danej marce tak wiele, że jak w końcu jesteście w posiadaniu produktu tejże marki to myślicie, że stanie się cud? A kosmetyki okażą się ideałem? Już długi czas miałam w planach wypróbowanie kosmetyków Pat&Rub, marki założonej przez Kasię Rusin. Kosmetyki w zamiarze dość naturalne, w dodatku dość drogie powinny działać lepiej niż te za kilka groszy w sklepach. Dlatego, gdy w moje ręce wpadł dzisiejszy bohater myślałam, że na moich dłoniach stanie się cud. Ciekawi, czy tak się stało?


Powiem szczerze, że to jedne z fajniejszych opakowań kremu do rąk jakie widziałam. Opakowanie typu airless jest najbardziej higienicznym ze wszystkich. W dodatku szata graficzna daje do myślenia, że jest to produkt naturalny, prosty. Produkt się kończy, a pompka dalej działa bez zarzutu, a opakowanie dalej w dobrym stanie. Oczywiście zgubiłam nakrętkę - ale to już taka przypadłość nakrętek u mnie - znikają! Bez zakrętki niestety lubi się sam naciskać w torebce i możemy mieć wszystko ubrudzone kremem. No cóż mówi się trudno.


Do składu nie mam się co przyczepić. Jest serio bardzo dobry. Już na początku mamy olej słonecznikowy, triglicerydy, glicerynę, ekstrakt z cytryny, oliwę z oliwek, olej avocado, itd. Nie mamy tu nic drażniącego, czy też uczulającego. Po składzie patrząc krem powinien genialnie nawilżać i odżywiać skórę dłoni.


 Co do zapachu - liczyłam na bardziej karmelowy zapach. Niestety dostałam cytrynę z dodatkiem słodkiej wanilii i możliwe że kropli karmelu. Jednak nadal jest to cytryna. Jednak zapach nie jest kibelkowaty, za co plus! Konsystencja jest dość lekka, a nazwa balsam świetnie to określa. Dzięki lekkości szybko się wchłania i nie zostawia żadnej powłoczki na skórze. Jeśli mam określić jego wydajność to nie nazwałabym go bardzo wydajnym, raczej taki przeciętny. Jednak mi to odpowiada, bo niektóre kremy nie chcą się kończyć i nie chcą, a ten wiem że się w końcu kończy! 


Kosmetyki Pat&Rub można kupić w Sephorze i w oficjalnym sklepie internetowym Pat&Rub. Koszt to 45 złotych. Nie jest to najtańszy krem do rąk - trzeba to przyznać,a od mojego ulubionego kremu z Isany droższy 8 krotnie! 


I najważniejsze - działanie. Jak już mówiłam, spodziewałam się po nim wiele. Miałam nadzieję na prawdziwą rewolucje jeśli chodzi o pielęgnacje moich dłoni, a tu niestety się niemiło zaskoczyłam. A czemu? Mimo, że dużego problemu z dłońmi nie mam, to krem ten był czasami dla mnie za lekki. W czasie mrozów całkowicie mi nie wystarczał, a teraz używam go w dużej ilości na noc pod rękawiczki. Nie zostawiał żadnej warstwy, ale też nie zostawiał wygładzonych dłoni, a po użyciu zazwyczaj miałam ochotę jeszcze na więcej. Dopiero po drugiej warstwie odczuwam wymagane nawilżenie. Stan dłoni nie poprawił się, gdy tylko jego używałam. Przy nim wymagana aplikacja kremu była potrzebna kilkunastokrotnie w ciągu dnia. Same teraz chyba rozumiecie, że nie tego się spodziewałam po kremie za 45 złotych? Jest on przyjemny i delikatny, w dodatku nie uczula. Ale polecam go nakładać pod rękawiczki lub ponawiać często aplikacje, bo niestety inaczej może wam być mało. Zapach po pewnym czasie staje się zbyt nużący i może się nam szybko znudzić, a na skórze jakiś czas zostaje.W dodatku ta dość słaba wydajność nie przemawia do mnie - bo skoro już kosztuje te 45 złotych to niech będzie wydajniejszy. No cóż jednak pozostanę przy swoich ulubieńcach, a do tego balsamu nie wrócę. 

Miałyście go? Jak się u was sprawdził? Dawał radę, czy dla was to też za mało? Jaki jest wasz ulubiony krem do rąk?

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Bioderma, Sensibio Eye

Jednym z ważniejszych kosmetyków do twarzy jak dla mnie jest krem pod oczy. Niestety przy moim niedowidzeniu cały czas je mrużę, przez co niestety ale robią mi się zmarszczki. Mam ich więcej niż jedna 30 latka. Ostatnio niestety również cierpią moje oczy i powieki ze względu na wszechobecną alergię na pyłki, Carycę i inne alergeny. Dlatego też oprócz mocnego nawilżenia, idealny krem pod oczy musi być dla mnie delikatny. Jesteście ciekawe, czy dzisiejszy bohater okazał się ideałem?


W kartoniku z typową szatą graficzną dla Biodermy znajdujemy tubkę z produktem. Tubka to dobre wyjście jeśli chodzi o krem pod oczy (lepsze jest tylko opakowanie typu airless). Zakończona jest dzióbkiem, dzięki czemu aplikacja jest bezproblemowa i od razu można nakładać na skórę pod oczami. Nie ma też problemu z wydostaniem resztek produktu z racji, że tubka jest miękka. 


Bioderma to marka dermokosmetyczna, dlatego nie nastawiam się na typowo naturalny skład. Na początku składu mamy silikon, dzięki czemu krem staje się idealny na dzień, pod makijaż. Znajdziemy tu też alkohole wygładzające i nawilżajkące, trójglicerydy, cukry, kofeinę, kwas hialuronowy, ekstrakty. Skład bezpieczny i całkiem przyjemny. Nie ma tu na całe szczęście parafiny.


 Z racji, że to produkt dermo to jest bezzapachowy, co akurat przy produktach pod oczy jest wskazane. Konsystencja jest żelowo-kremowa, szybko się wchłania, nie pozostawia żadnej tłustej powłoczki. Nie trzeba go wiele, dzięki czemu jest wydajny. Akurat mi starczy na ponad 3 miesiące, jeśli nie dłużej! 


Markę Bioderma dostaniemy w drogeriach Super Pharm oraz Hebe, a także w aptekach. Ja swój egzemplarz kupiłam na promocji w SP za 10 złotych, a normalnie możecie go dostać w granicach 30 złotych, co nie jest aż tak dużym wydatkiem jeśli mówimy o dermo kosmetykach i połączymy z wydajnością.


Jeśli chodzi o działanie to szczerze go mogę polecić osobom do lat 30. Dla mnie okazał się jednym z ulubionych kremów. Nie podrażnia okolic oczu, łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia, które niestety się u mnie aktualnie pojawiają przez tarcie oczu. Świetnie nawilża i uelastycznia skórę. Nawet całkiem dobrze radzi sobie z opuchlizną. Co do łagodzenia cieni pod oczami - nie wiem czy to zasługa akurat jego, ale moje cienie ostatnio nie straszą tak jak zwykle! Co jest niezwykle dużym wyczynem! Cienie pod oczami mam nie tylko genetycznie, ale również przez ciągłe niedospanie i pracę w nocy, a tu proszę - jest lepiej! Nie podrażniał, nie uczulił, nie powodował wysypu grudek, które niektóre kremy powodują u mnie. Bardzo chętnie do niego wrócę po tym jak wypróbuję to co mam w zapasach i na liście do spróbowania, a najchętniej powrócę do niego w przyszłe lato, bo na zimę wydaje mi się, że do łask wrócą mocniejsze konsystencje. 


Dajcie znać czy go miałyście i jak się u was sprawdził. A tym samym ja uciekam się pakować, bo jutro dzień taty więc trzeba pojechać go wyściskać za wszystkie czasy : )