Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja twarzy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja twarzy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 września 2015

Bielenda, Serum Argan Face Oil

Nie mogę kolejny was przepraszać, że mnie nie było. Jednak z drugiej strony muszę. Niestety w ostatnich miesiącach się działo bardzo wiele.. Jeśli nie problemy zdrowotne, to problemy z życiem prywatnym. Jak nie brak internetu, to śmierć mojego telefonu (a wiecie, że to jedyny mój aparat był jaki mam/miałam). Jednak dzięki pomocy kilku osób oraz dzięki rozwiązaniu kilku problemów mogę wrócić. Muszę się wpierw pochwalić, że zdobyłam w końcu licencjat! Dostałam się również na drugi stopień biochemii. Mam nadzieje, że się cieszycie. A tymczasem zapraszam na nowy post o kosmetyku, który się całkiem nieźle sprawdził! Gotowi? Zaczynamy!


Standardowo zaczynamy od opakowania. W kartoniku, który wygląda naprawdę dobrze znajdziemy małą buteleczkę z pipetką. Buteleczka nie jest ciężka i nigdy nie uległa zniszczeniu, nawet jak spadła na kafelki! Pipetka do samego końca świetnie się spisuje. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to jedno z najlepszych opakowań serum jakie miałam - wytrzymała na urazy, przeźroczysta,a w dodatku działa do końca i bez problemu można zużyć kosmetyk do końca.


Patrząc na skład jestem pełna podziwu, że Bielenda wyprodukowała kosmetyk na zwyczajne półki sklepowe z takim składem. Znajdziemy tu same naturalne oleje (arganowy, z otrębów ryżowych, czarnej porzeczki, avocado, palmowy) i witaminę E przed zapachem. Po zapachu znajdujemy olejki eteryczne takie jak grejpfrut, czy też pomarańcza. Jednak nie wiem, czy do końca analizując skład poleciłabym to serum osobie z problemem zaskórników, z racji obecności dwóch dość komodogennych olejów. Producent pisze o obecnośc olejku makdamia w składzie. Jednak ja go tu nie widzę. Oj nie ładnie Bielenda! Na szczęście to jedyny minus!


 Serum jest olejowe, dlatego też jego konsystencja jest taka sama jak produkty wchodzące w jego skład. Nie potrzeba go wiele, wystarczą 3-4 krople na jedną aplikację. Dzięki temu trudno go zużyć w wyznaczonym terminie (3 miesiące od otwarcia). Zapach był bardzo przyjemny, tak delikatnie pomarańczowy, ale nie nachalny.


Serum to znajdziecie chyba już w każdej drogerii. Cena nie powala z nóg na całe szczęście i zapłacicie za produkt ok 20 złotych. 


A teraz chyba najważniejsze - działanie! Czy wart jest wydania tych 20 złotych? Nie powiedziałabym, że wyrównuje koloryt skóry, czy też ją napina. Nie powoduje też, że zmniejszają się pory. Prawdą jest, że stosowany w te egipskie letnie upały jakie mieliśmy tego lata pomagał w regulacji wydzielania sebum. Oj tak! I mam nadzieję, że to on się do tego przyczynił, bo faktycznie teraz gdy go nie używam od prawie miesiąca, trochę szybciej zaczynam się błyszczeć. U mnie nie spowodował zapchania porów, jednak tak jak wyżej wspomniałam raczej bym na niego uważała. Bardzo dobrze nawilżał twarzi w większość nocy nawet nie musiałam stosować kremu na niego. Jednak nie zdziwcie się, gdy używając go po prostu nie będzie się szybko wchłaniał - to norma. U mnie wchłaniał się ponad godzinę, ale to też może być spowodowane tym, że aplikowałam całą pompkę. Jest duża możliwość, że wrócę do niego w lato, a dzięki temu że się z nim całkiem dobrze dogadałam mam ochotę na inne rodzaje i mam nadzieję, że w końcu je wszystkie kupię.


Miałyście? Znacie? A może podsuniecie mi pomysł na to, które kolejne serum do twarzy kupić? Bo nie wiem czy lepsze to extra nawilżające, czy też to korygujące lub też liftingujące. Dajcie znać, a ja uciekam do pracy. Buziaki!

poniedziałek, 25 maja 2015

AA, płyn micelarny Ultra Nawilżenie

Są takie produkty do twarzy, które zużywamy w większych ilościach niż inne. U mnie produkty do demakijażu to jedne z ważniejszych w łazience. To właśnie dzięki nim moja skóra jest gotowa na dalszą część pielęgnacji. Można powiedzieć, że mam fioła na punkcie demakijażu, bo składa się on z 4 etapów. Ciekawi jak sprawdził się jeden z moich pomagierów ostatnich czasów?


Płyn dostajemy w poręcznej plastikowej butelce zamykanej na klapkę. Plus za to, że dotrzymała w całości ze mną do końca. Niestety, gdy płyn trafił w moje ręce miał już uszkodzenia na opakowaniu w postaci delikatnie zdartej naklejki (co widać), a wątpię że był mocno turbowany - minus dla szaty graficznej.  Na opakowaniu mamy wszystkie potrzebne i ważne dla nas informacje.


Nie ukrywam, że skład do lepszych się nie klasyfikuje. Niestety mamy dużo chemii, PEG, silikon, EDTA. Z dobrych składników mamy glicerynę, betainę, a pod koniec pantenol, alantoinę oraz kwas hialuronowy. No cóż naturalny to to nie jest skład.


Co do zapachu nie mogę się przyczepić do niczego. Kojarzy się z delikatnymi, słabo wyczuwalnymi białymi kwiatami. Nie drażni i nie powinien nikomu przeszkadzać. Chyba też nikogo nie zdziwi, że konsystencja jest standardowa dla płynów micelarnych. Na waciku, ani na twarzy się nie pieni. Niestety wydajność jest bardzo niska, ale z jakiego powodu to się dowiecie na koniec. 


Kosmetyki AA są szeroko dostępne, dlatego wiem że dostaniecie ten płyn prawie w każdej drogerii. Cena to ok 14 złotych za 200 ml. 


No i najważniejsze, czyli działanie. Pokładałam w nim wielkie nadzieje. Czytałam kilka pozytywnych recenzji, gdzie zmywał wodoodporne tusze, eyelinery i świetnie usuwał każdy typ makijażu. No i mamy problem! Rzadko kiedy ostatnio używam wodoodpornych kosmetyków, testowałam go dlatego na tych normalnych. I wiecie co? Albo to ja mam niezniszczalne kosmetyki, albo osoby którym zmywa wodoodporny makijaż mają kijowe wodoodporne kosmetyki. Niestety u mnie miał ten płyn problem nawet ze zmyciem podkładu, co w sumie nawet czysta woda potrafi. Żeby zmyć makijaż twarzy (do oczu się poddałam go używać) zużywałam 5 razy tyle wacików ile normalnie! To jakaś serio pomyłka! Może i był delikatny dla oczu, nie powodował szczypania, nie uczulił, nie pogorszył stanu cery, ale to nie to czego odczekuje od płynów micelarnych - które mają doczyszczać moją skórę! Jeszcze co dla niektórych z was będzie ważne - zostawia dość lepką powłokę na skórze. I chociaż ja jeszcze zawsze po myję twarz wodą i mydłem to i tak warto o tym wspomnieć, bo wiem, że niektóre z was już tego nie robią. Niestety dla mnie to porażka na całej linii i nie chcę do niego już nigdy wracać! Mam jeszcze jeden płyn micelarny z tej firmy i zobaczymy, czy będzie równie beznadziejny jak dzisiejszy bohater.


Przyznać się dziewczyny, która z was go miała. Jak się u was sprawdził? Równie źle, czy jesteście tymi szczęściarami, którym zmywał makijaż : ) Ja się cieszę, że miałam do pomocy inne płyny do demakijażu, bo bym chyba zwariowała przez ten czas, gdy go zużywałam!

sobota, 2 maja 2015

Sudden Change, Serum z Zieloną Herbatą

Kiedy pudełko PinkJoy wchodziło do sprzedaży, nie mogłam się doczekać. Pudełko rosyjskie bardzo mi spasowało, dlatego tym bardziej kupiłam pudełko prosto z Anglii. No cóż, suma sumarum właścicielki PinkJoy pomyliły Wielką Brytanie ze Stanami Zjednoczonymi i zamiast kosmetyków, prosto z Wysp, otrzymałyśmy Amerykańskie wersje.. No cóż... Ciekawi jak sprawdził się u mnie bohater dzisiejszego dnia, czyli serum do twarzy z zieloną herbatą? Zapraszam!


Serum ukrywa się w prostym kartoniku, nie przyciąga mojego wzroku w sumie, bo ani nie jest eleganckie, ani ładne, ani też nie wygląda jak naturalne. W środku szklana buteleczka z pompką. Niestety teraz, gdy jestem przy końcu pompka nie pobiera produktu i jestem zmuszona koniec wydłubywać. 


Skład jest tak mocno przeciętny jak to tylko możliwe.. W sumie i tak traktuje to serum jak bazę pod makijaż, żeby zużyć. Pegi, silikon, zło i chemia, parabeny. A gdzieś w środku eksktrakt i kolagen, oraz witamina E, allantoina. 


Zapach jest okropny, na początku bałam się nawet używać. To coś pomiędzy plastikiem, a paloną gumą. Z wydajnością źle nie jest bo starczyło na 4 miesiące codziennego używania rano. W konsystencji jest lekkie i szybko się wchłania.


Serum to dostępne jest na kilku stronach internetowych i kosztuje 22 złotych. Za tą cenę to można kupić o wiele lepsze i bardziej naturalne serum, dlatego nie polecam go kupować, chyba że lubicie złe składy : )


No i przejdźmy do najważniejszego - działanie. Może zacznę od plusów. Bardzo szybko się wchłania i dobrze wygładza skórę. Ma działanie nawilżające, ale tylko delikatne. Niestety nie zmniejsza zmarszczek i nie nawilża tak jakbym tego oczekiwała od serum. Dobrze sprawdza się pod makijaż i współpracuje ze wszystkimi podkładami jakie mam. Okropny zapach co prawda odtrąca, ale szybko się ulatnia. Nie zauważyłam spektakularnego działania, ale skoro mam to zużywam. Nie uczulił, nie podrażnił, nie szkodził, jednak nie jest to powód, abym go chciała kolejny raz. Czy polecam? Nie polecam, bo cena może i nie jest wygórowana, ale można kupić lepsze serum, które naprawdę świetnie działa i to w mniejszej cenie!


Nie jestem zadowolona jeśli chodzi o to serum, ale te z was co go miały dajcie znać jak u was  się sprawdził. Ja w końcu wykańczam zapasy serum i w planach mam kupno kilku innych : ) A jak u was? Używacie serum, czy raczej to dla was rzecz zbędna?

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Savon Noir, czyli czarne mydło w akcji

Przepraszam was najmocniej za moją nieobecność, jednak praca w nocy, a w dzień uczelnia lub kończąca się szkoła kosmetyczna + nauka do obrony na biochemii to dla mnie stanowczo za duże wyzwanie. Obiecuję, że od 10 maja będę częściej pisać! Dzisiaj przychodzę do was z moim ulubieńcem od paru miesięcy, czyli czarne mydło! Ciekawe, czemu je tak pokochałam?




Czarne mydło zapakowane jest w prosty plastikowy słoik, zamykany metalową nakrętką. Szata graficzna jest prosta, kojarząca się z Marokiem, dzięki typowo marokańskim deseniom. Naklejka po czasie, delikatnie mi odskoczyła, ale nie jest to przeszkoda. Jest napisany skład, opis produktu po Polsku. I nic mi nie brakuje. Oczywiście nie wyobrażam sobie innego typu opakowania, dla tego produktu.


Skład prosty, krótki, 100% naturalny woda, oliwa z oliwek oraz regulator pH, dzięki czemu mamy mydło. Czego chcieć więcej? No ideał składowy!


Nie ukrywam, że zapach do tych przyjemniejszych nie należy. Jednak mydło nie jest po to by pachnieć, a działać. Z czasem się przyzwyczaiłam i nadal uważam, że i tak ładniej pachnie niż mój drugi mydlany ulubieniec czyli mydło Aleppo. Konsystencją, ani kolorem nie zachęca. Niestety wygląda jak zielony, gęsty smar. Dzięki temu jest niesamowicie wydajne! No i tutaj ogromny pozytyw, bo mydło to wystarcza mi na spokojnie 5-6 miesięcy użytkowania do samej twarzy.


Moje mydło jest ze sklepu Marokosklep i tutaj kosztuje niecałe 26 złotych, co przeliczając na wydajność daje ok 5 złotych na miesiąc! Jednak wiem, że znajdziecie inne opcje czarnych mydeł w innych sklepach, ale nie ręczę czy są równie dobre! Bo raz już miałam czarne mydło i mnie bardzo zawiodło!


A teraz najważniejsze, czyli działanie! Już wiecie, że ja w produkcie jestem zakochana. Wiecie również, że w swojej pielęgnacji twarzy stawiam na dokładne oczyszczanie (bez użycia SLS/SLES) oraz silne nawilżanie. Ta kombinacja pozwala  mojej mieszanej skórze na pozostanie w stanie idealnym i z ograniczonym przetłuszczaniem. Skóra skłonna do wyprysków, a jednak trzymam ją w ryzach. Mydło to prócz swojej niesamowitej wydajności ma szereg innych zalet. Jest to ideał jeśli chodzi o mycie twarzy! Nic (prócz mydła Aleppo) nie wyczyści wam wszystkiego co na waszej cerze się nagromadziło. To świetna alternatywa, dla zabieganych, którzy nie mają czasu na peeling. Ja zostawiam czasem to mydło na ok 5-10 minut, dzięki czemu moja skóra jest świetnie wygładzona! Wszystko to zawdzięczamy dzięki temu, że mydło to ma właściwości takie jak peeling enzymatyczny. Skóra po użyciu jest miękka, gładka i aż skrzypi od czystości! A przy tym jej nie wysusza i nie powoduje uczucia ściągnięcia, co jest niesłychanie ważne dla mnie! Mydło używam głównie po ciężkim dniu, gdy zależy mi na tym również, by skóra lepiej wypoczęła oraz wchłonęła dobrodziejstwo kremów, czy też olejków. Jestem pewna, że do niego wrócę, bo to świetny zamiennik dla mydła Aleppo.

Miałyście to mydło? Polubiłyście? A może jesteście jego przeciwniczkami? Dajcie znać, a ja uciekam do pracy : *

sobota, 18 kwietnia 2015

AA, Krem intensywnie nawilżający 24h

Przepraszam za moją nieobecność, ale niestety nowa praca i studia to ciężki orzech do zgryzienia. Wczoraj to z łóżka nie wyszłam do momentu wyjścia do pracy. Ale przecież na świece zarobić trzeba, prawda?! Dzisiaj przychodzę do was z recenzją kremu, który pojawił się w moich ostatnich ulubieńcach. Zapewne, gdybym przeczytała skład do końca na początku oddałabym go mamie, ale został u mnie i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Krem ten zbiera szereg pozytywnych recenzji i nie dziwię się. Dlatego zapraszam do poznania go z bliska!


Krem zapakowany jest w kartonowym pudełeczku, dodatkowo zabezpieczonym folią. Dxata graficzna typowa dla AA, całkiem przypominającą produkty profesjonalne.  W pudełeczku znajdujemy biały, prosty, plastikowy słoiczek, który urodą nie grzeszy, ale przynajmniej ma folię ochronną, która broni przed sklepowymi macaczami! Co prawda słoiczek to nie najbardziej higieniczne opakowanie, ale trzeba się z tym pogodzić, że większość firm nie ma w swojej ofercie opakowań typu airless.


I tutaj mam kilka słów do powiedzenia. Niestety, ale krem składu to najlepszego nie ma..na 6 miejscu jest parafina, którą przeoczyłam, gdy zaczęłam używać. Jednak po oświeceniu siebie samej, że skład no nie powala uznałam, że będę dalej go używać i zobaczymy co z tego wyjdzie. Krem jest na bazie gliceryny oraz triglicerydów, w składzie ma też ekstrakty, panthenol, ceramidy.


Zapach kremu jest neutralny, dość kremowy z nutą kwiatową, jednak na pewno nie drażniący. Nie utrzymuje się na skórze. Co do konsystencji to jest ona dość gęsta, zwarta, ale nie ma żadnych problemów z rozsmarowaniem. W dodatku bardzo szybko się wchłania nie zostawiając żadnej powłoczki. Jest okropnie wydajny! I spokojnie starcza mi na ok. 4 miesiące używania! 


Produkty AA są dostępne już wszędzie. A cena tego kremu bez promocji to niecałe 20 złotych, za taką sumę myślę, że warto wypróbować. Jeśli nie przypadnie waszej buzi do gustu, to jestem pewna, że szyja ucieszy się z dodatkowego kremu!


Mam skórę mieszaną w kierunku tłustej, a w dodatku ze skłonnościami do wyprysków. Aktualnie jest ona uregulowana i nie sprawia większych kłopotów, jedynie dzięki dobrym oczyszczaniu twarzy oraz nawilżaniu! U mnie nie znajdziecie kremów matujących, chyba że stosuję go jako bazę pod makijaż (już na krem nawilżający). I w sumie przyznam się, że mam obsesję na punkcie nawilżania - to jest mania, co zapewne widać po moim blogu. Krem zachęcił mnie obietnicą intensywnego nawilżania, nawet 24 godzinnego! Zaczęłam go używać jak zwykle bez przekonania i nawet nie wiecie jak miło mnie zadziwił. Po stosowaniu go ponad 2 miesiące nie spowodował żadnego wysypu, zero nowych zaskórników. Nie wiem co to przesuszona, czy też podrażniona skóra wiatrem, zimnem, czy też zmianami temperatur. Zrolowany podkład? To na pewno nie przy tym kremie. Świetnie dogaduje się z każdym podkładem jakiego używam. Skóra jest świetnie nawilżona, odżywiona i zregenerowana. Jest ratunkiem dzień po użyciu kwasów i całkowicie łagodzi podrażnienia. I jedyny jego mankament to fakt, że jego skład nie jest naturalny. Jednak nie zaprzeczam, że kiedyś nie kupię go kolejny raz. Polecam go osobom, które mają suchą skórę, ale też tym, które mają taką jak ja - proszę was przekonajcie się do nawilżania, bo pewnym czasie buziap rzestanie się wam błyszczeć, obiecuję!


A teraz przyznajcie, która z was miała ten krem i go polubiła, a która nie. Ręka do góry!

niedziela, 12 kwietnia 2015

Moja Mama Testuje, czyli SKINETIC, Nawilżający krem na pierwsze zmarszczki

Po pierwsze chciałabym się też tu pochwalić, że zdałam egzamin zawodowy - kwalifikację A61 i od teraz jestem zawodową kosmetyczką! Co prawda na razie tylko twarzy, szyi oraz dekoltu, ale zawsze! Cieszę się ogromnie, bo zdałam za pierwszym razem i mam to z głowy!
Druga sprawa, że byłam na targach kosmetycznych i zwariowałam! Ale opanowałam się! - jesteście dumne?
To tyle jeśli chodzi o sprawy: co u mnie: ) 

Kilka słów wstępu co do samego kremu się wam należy. Krem stosowała moja mama i smutno jej na myśl, że krem się skończył, ale obiecałam wyrazić jej zdanie na blogu. Krem pod oczy marki SKINETIC bije rekordy popularności każdego miesiąca, dlatego wyszłam z założenia, że i krem do twarzy was zainteresuje. No dobra to kto ciekaw, czy  krem odmłodził moją mamusię?


Dla osób, które pierwszy raz czytają post z recenzją mojej mamy muszę przybliżyć typ jej skóry. Z racji wieku nie ma już tylko pierwszych zmarszczek (nad czym ubolewa). W dodatku ma skórę suchą z problematycznym podbródkiem. Ma niesłychanie wrażliwą i alergiczną skórę (ma również alergię na wodę z kranu!). Kolejną kwestią jest fakt, że jest bardzo wrażliwa na zapachy i większość dla niej jest nie do zniesienia! (dobrze, że nie mieszkam na co dzień w domu, bo by nie przeżyła moich świec!). Jak już wiemy podstawę, to przejdźmy do konkretnych informacji.


W kartonowym pudełeczku, które ucierpiało podczas podróży do mamy znajduje słoiczek ze szkła. Słoiczek jak zobaczycie jest przeźroczysty, dzięki czemu widać zużycie. Słoiczek jest zakręcany białą nakrętką i nie ma przy tym żadnego problemu. Moja mama jest zadowolona, a ja jak wiecie wolę opakowania typu airless. Dodam, że słoiczek do samego końca wygląda bardzo estetycznie. Sama szata graficzna jest przyjazna, minimalistyczna i przypomina mi trochę kosmetyki gabinetowe.


Jak widzicie skład nie należy do tych najbardziej wyszukanych, bo już na samym początku mamy parafinę, co nie przeszkadza mojej mamie, a wręcz wydaje mi się, że pomaga jej w zimę, bo chroni jej suchą skórę przed podrażnieniami i dodatkowym wysuszeniem przez mróz. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to fakt, że w składzie w końcu napisali poprawnie, że jest ekstrakt z komórek macierzystych, a nie że są komórki! Za co plus - nie okłamują (chociaż w opisie już piszą komórki...) W połowie składu widzimy kilka aminokwasów - co jest rzadko spotykane. I trzeba przyznać, że jak na początku kremu skład nie zachwyca to już środek jest przyjemny. Na ostatnim miejscu mamy zapach, dlatego też mogła go moja mama używać.


Krem jest dość lekkiej konsystencji, która szybko się wchłania. Nie trzeba go wiele, a dla mojej mamy był całkiem wydajny, bo wystarczał na 3,5 miesiąca.  Zapach kremu jest bardzo delikatny, wchodzący delikatnie w kwiatowe nuty.

Cena kremu to przynajmniej na doz.pl to 24 złote. Niestety nie wiem jak z dostępnością, ale podejrzewam, że w super pharm można go dorwać no i oczywiście na doz.pl : ) Krem jest produkowany przez firmę Oceanic, to ta, która też produkuje AA : )


Zastanawiacie się zapewne teraz, czy w takim razie warto poszukiwać tego kremu. Jeśli wam parafina nie straszna to moja mama uważa, że warto! Widzi znaczną różnicę pomiędzy tym kremem, a innymi niż miała. Na samym początku dzwoniła do mnie i mówiła, że nie łuszczy się jej skóra oraz, że jest optymalnie nawilżona. Nie ściągało jej skóry, nic nie piekło. Krem nadawał się pod podkład i nie rolował go. Bardzo szybko się wchłaniał, pozostawiając skórę wygładzoną i delikatną. Po tych 3 miesiącach używania moja mama zauważyła spłycenie tych płytszych zmarszczek oraz poprawę w kolorycie skóry. Oczywiście nie jest to jak efekt po liftingu, czy innych inwazyjnych zabiegach, ale jest zauważalny. Gdy robiłam zdjęcia moja mama była zasmucona faktem, że się kończy i że krem, który ostatnio używa jest beznadziejny porównując go do tego. Zapach kremu nie drażnił mojej mamy, a samo mazidło nie uczuliło. Mimo parafiny w składzie nie pojawiły się żadne wypryski na brodzie. Czy mama wróci do niego? Myślę, że tak chociaż z tego co wiem aktualnie przeżywa fascynację żelem hialuronowym : )


Dajcie znać jak u was się sprawdził ten krem jeśli go miałyście!

piątek, 3 kwietnia 2015

Ministerstwo mydła, Marchewkowe Mydło

Święta, święta i jak to bywa jestem aktualnie w Gliwicach w domu. Dlatego też trochę trudno mi pisać notki, bo jak to miałabym się z siostrą nie pobawić?  Ale Julka w wannie, to i notkę można napisać.  Dzisiaj poznacie mojego ulubieńca ostatnich 3 miesięcy. Mydło to zmieniło moje spojrzenie na pielęgnacje i tak w sobie rozkochało, że nie wiem, czy bez niego wytrwam do wykończenia zapasów. Ale nie przedłużam tego dalej i zapraszam do poznania tego o to mydełka.


Mydełko przyszło do mnie bez specjalnego opakowania, które i tak bym wyrzuciła. Było owinięte w szary papier, co wyglądało zachęcająco, dając mi poczucie naturalności. Samo mydło jest wygodnego kształtu i całe szczęście nie muszę go przycinać jak to w większości wypadków ma miejsce. Na mydle jest wyżłobiony śliczny ptaszek, który jest pokryty złotym pyłem (niestety pył znika po kilku myciach : c)


W składzie znajdziemy: Woda, Zmydlone: Olej kokosowy, Oliwa z oliwek, Olej palmowy (zrównoważony), Olej rycynowy, Olej ze słodkich migdałów, Nierafinowane masło kakaowe, Nierafinowane masło shea, Marchew, Olejek Eteryczny Bergamotkowy, Olejek Eteryczny Ze Słodkiej Pomarańczy, Olejek Eteryczny Litsea Cubeba (May Chang), Citral, Linalool, Limonene (alergeny występujące naturalnie w olejkach eterczynych). Jak widzicie skład jest przyjazny i pełen  olejów i dobroczynnych składników.


Mydło ma delikatny zapach, który niczym specjalnym się nie wyróżnia, a również nie drażni. Bardzo dobrze się pieni, a piana która się wytwarza jest przyjemnie gęsta. Mydełko starcza na ponad 3 miesiące, u mnie jeszcze go spokojnie zostało na jakieś 2 tygodnie. 


Zapewne teraz myślicie, że mydło to zapewne sporo kosztuje! Nic bardziej mylnego! Wydatek jest rzędu 13 złotych i znajdziecie je o TUTAJ. Patrząc na wydajność i dodając do tego działanie myślę, że są to grosze!


No i działanie! Już po pierwszym użyciu byłam oczarowana! Mydełko świetnie oczyszcza skórę, ale zarazem nie zostawia jej ściągniętej. Myślicie, że oczyszczona nie oznacza nawilżonej? Bzdura! Nie sądziłam, że mydło może tak świetnie nawilżać! Jest idealne dla skóry, która jest aktualnie podrażniona, czy też do porannego mycia buzi. Nie doświadczyłam przy nim wysuszenia mojej skóry, a też nie spowodował wysypu wyprysków. I szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie teraz mycia twarzy czymś innym rano. No bo jak to? Jednak zapasy same się nie zużyją, a mydełko nie ucieknie! Cieszę się, że w Polsce możemy znaleźć tak świetne miejsca jak ministerstwo i coś czuję, że moja mydlana mania u nich nabierze skrzydeł!

Dajcie znać, czy miałyście do czynienia z tym mydełkiem, albo też innymi z oferty Ministerstwa, bo jestem szalenie ich ciekawa! Jak pokończę to co mam to zamawiam u nich wszystkie mydła w ofercie, bo przecież jak mogłabym nie wypróbować czekoladowego?  Albo czekoladowo-miętowego? Ananasowego?

sobota, 21 marca 2015

Remedium-natura, Naturalna Woda Różana

Po pierwsze: Chciałabym wam gorąco podziękować za to, że jesteście tu ze mną! Dzisiaj wybiło 600 obserwatorów na blogu, co stanowiło kiedyś całkowite marzenia nie do osiągnięcia. Jednak dzisiaj już wiem, że z wami jest wszystko możliwe! <3 Dziękuje wam za to, że wspieracie mnie i dajecie motywację do dalszego pisania, mimo że ostatnio jak widzicie opuszczam się w blogowaniu!

Wiele z was pod postem z ulubieńcami chciało bliżej poznać zachwalaną przeze mnie wodę różaną. Wspomniałam o tym, że ta ma najlepszy skład jeśli chodzi o znane mi wody różane.A wierzcie mi, że trudno dostać takie w gąszczu wód indyjskich, naturalnych, ekologicznych, spożywczych i innych. Jeśli jesteście ciekawe co mnie w tej wodzie tak zachwyciło to zapraszam!


Wodę otrzymujemy w plastikowej butelce wraz z atomizerem. Atomizer nie psuje się aż do teraz, a aplikacja dzięki niemu jest bezproblemowa. Szata graficzna butelki jest przyjemna dla oka. Śliczny obrazek ślicznej pani, która ma rzęsy do nieba może tylko i wyłącznie zachęcać. Chociaż umówmy się, że dla osób poszukujących eleganckich opakowań to nie jest najlepszy wybór. Jednak mam nadzieję, że moje czytelniczki bardziej doceniają świetne wnętrze niż eleganckie opakowani!


Skład jest idealny! Bez żadnych dodatków, tylko czysta woda różana! Wierzcie mi, że nie ma dużej ilości takich wód, a ja wychodzę z założenia, że najlepiej szukać tych o dobrych składach, bez dodatkowych ulepszaczy i konserwantów! Co natura to jednak natura!


 Na butelce z tego co zauważyłam strona firmy jest błędnie podana, dlatego TUTAJ jak klikniecie przeniesiecie się do strony produktu w sklepie. Za 250 ml tejże wody zapłacimy 14 złotych. Patrząc na skład i butelkę z atomizerem to cena jest bardzo przychylna!


Woda ta pachnie pięknie, delikatnie różano, że przyjemnością dla mnie jest jej używanie. Zapach po czasie ulatnia się z twarzy. Nie pozostawia na twarzy klejącej się warstewki. Dzięki atomizerowi możemy twarz spryskiwać lub też przecierać nasączonym wacikiem.


Co do samego działania. Kiedyś, gdy miałam inną wodę różaną stosowałam ją jako płukanki do włosów, dzięki czemu włosy nabierały blasku po myciu. Jednak tą postanowiłam używać jako tylko i wyłącznie toniku i tutaj jestem zakochana po uszy, bo chyba żaden tonik nie da mi tego co ona! Po umyciu, gdy twarz była lekko ściągnięta niwelowała to uczucie, przyjemnie odświeżając i przygotowując do dalszych działań pielęgnacyjnych. Rano po przebudzeniu moje oczy wołają o pomoc i tutaj woda różana na płatku działa jak magiczna różdżka. Oczy przestają szczypać i piec, a zaczerwienienie ich znika. Stosuję ją również na maseczki glinkowe, gdy zaczynają zastygać i w tym przypadku wydaje mi się, że polepszają ich działanie. Z racji, że używam jej już z ponad 2 miesiące widzę jej dalekosiężne działanie. Niestety moja cera jest często przygaszona, szarawa, zmęczona, niewyspana oraz z licznymi przebarwieniami. Dzięki wodzie różanej zmęczenie na mojej cerze jest co raz mniej widzialne. Szary koloryt znika, a przebarwienia jaśnieją. Jestem pewna, że to dzięki Witaminie C, która znajduje się w płatkach kwiatów róży. Nie wiem, czy cokolwiek innego jest w stanie mi zastąpić wodę różaną, dlatego jestem pewna, że do siebie powrócimy. A was zachęcam do wypróbowania, jeśli nigdy jej nie próbowałyście! Pamiętajcie tylko, by wybierać albo czyste wody różane, albo te, gdzie jest ona na najwyższym miejscu w składzie!


Chciałabym też zaprosić na rozdanie, wszystkich tych, którzy się jeszcze nie zgłosili! A myślę, że nagrody są całkiem ciekawe!