wtorek, 29 września 2015

Bielenda, Serum Argan Face Oil

Nie mogę kolejny was przepraszać, że mnie nie było. Jednak z drugiej strony muszę. Niestety w ostatnich miesiącach się działo bardzo wiele.. Jeśli nie problemy zdrowotne, to problemy z życiem prywatnym. Jak nie brak internetu, to śmierć mojego telefonu (a wiecie, że to jedyny mój aparat był jaki mam/miałam). Jednak dzięki pomocy kilku osób oraz dzięki rozwiązaniu kilku problemów mogę wrócić. Muszę się wpierw pochwalić, że zdobyłam w końcu licencjat! Dostałam się również na drugi stopień biochemii. Mam nadzieje, że się cieszycie. A tymczasem zapraszam na nowy post o kosmetyku, który się całkiem nieźle sprawdził! Gotowi? Zaczynamy!


Standardowo zaczynamy od opakowania. W kartoniku, który wygląda naprawdę dobrze znajdziemy małą buteleczkę z pipetką. Buteleczka nie jest ciężka i nigdy nie uległa zniszczeniu, nawet jak spadła na kafelki! Pipetka do samego końca świetnie się spisuje. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to jedno z najlepszych opakowań serum jakie miałam - wytrzymała na urazy, przeźroczysta,a w dodatku działa do końca i bez problemu można zużyć kosmetyk do końca.


Patrząc na skład jestem pełna podziwu, że Bielenda wyprodukowała kosmetyk na zwyczajne półki sklepowe z takim składem. Znajdziemy tu same naturalne oleje (arganowy, z otrębów ryżowych, czarnej porzeczki, avocado, palmowy) i witaminę E przed zapachem. Po zapachu znajdujemy olejki eteryczne takie jak grejpfrut, czy też pomarańcza. Jednak nie wiem, czy do końca analizując skład poleciłabym to serum osobie z problemem zaskórników, z racji obecności dwóch dość komodogennych olejów. Producent pisze o obecnośc olejku makdamia w składzie. Jednak ja go tu nie widzę. Oj nie ładnie Bielenda! Na szczęście to jedyny minus!


 Serum jest olejowe, dlatego też jego konsystencja jest taka sama jak produkty wchodzące w jego skład. Nie potrzeba go wiele, wystarczą 3-4 krople na jedną aplikację. Dzięki temu trudno go zużyć w wyznaczonym terminie (3 miesiące od otwarcia). Zapach był bardzo przyjemny, tak delikatnie pomarańczowy, ale nie nachalny.


Serum to znajdziecie chyba już w każdej drogerii. Cena nie powala z nóg na całe szczęście i zapłacicie za produkt ok 20 złotych. 


A teraz chyba najważniejsze - działanie! Czy wart jest wydania tych 20 złotych? Nie powiedziałabym, że wyrównuje koloryt skóry, czy też ją napina. Nie powoduje też, że zmniejszają się pory. Prawdą jest, że stosowany w te egipskie letnie upały jakie mieliśmy tego lata pomagał w regulacji wydzielania sebum. Oj tak! I mam nadzieję, że to on się do tego przyczynił, bo faktycznie teraz gdy go nie używam od prawie miesiąca, trochę szybciej zaczynam się błyszczeć. U mnie nie spowodował zapchania porów, jednak tak jak wyżej wspomniałam raczej bym na niego uważała. Bardzo dobrze nawilżał twarzi w większość nocy nawet nie musiałam stosować kremu na niego. Jednak nie zdziwcie się, gdy używając go po prostu nie będzie się szybko wchłaniał - to norma. U mnie wchłaniał się ponad godzinę, ale to też może być spowodowane tym, że aplikowałam całą pompkę. Jest duża możliwość, że wrócę do niego w lato, a dzięki temu że się z nim całkiem dobrze dogadałam mam ochotę na inne rodzaje i mam nadzieję, że w końcu je wszystkie kupię.


Miałyście? Znacie? A może podsuniecie mi pomysł na to, które kolejne serum do twarzy kupić? Bo nie wiem czy lepsze to extra nawilżające, czy też to korygujące lub też liftingujące. Dajcie znać, a ja uciekam do pracy. Buziaki!

środa, 12 sierpnia 2015

Tak mi pachnie! - Yankee Candle, najbardziej nietypowe zapachy!

Z racji upałów przychodzę do was z jednym z moich ulubionych tematów, czyli zapachy w domu! Stali czytelnicy zapewne dobrze wiedzą, że jestem totalną maniaczką świec i wszędobylskich wosków i samplerów, a moja kolekcja raczej nie ogranicza się do tych tylko dostępnych w Polsce. Aktualnie dystrybutor Yankee Candle rozpieszcza nas zapachami prosto z USA i to w normalnych cenach. Cudownie, prawda? Ale o tym może innym razem. Wiele z was wie, że mój gust zapachowy bywa nietypowy i wiele zapachów odbieram pozytywnie. Dzisiaj wam opowiem o świecach, które rzadko gdzie się pojawiają, ale myślę że warto o nich wspomnieć. Gotowi na dawkę szokujących i nietypowych zapachów?

SCHNITZEL WITH NOODLES

Zapewne teraz większość z was myśli: "Boże jak to musi śmierdzieć". No cóż, początkowo myślałam, że świeca będzie po prostu pachnieć kotletem. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazał się to zapach cudownie kremowy z dużą dawką pieprzu. To nie zapach typowego jedzenia i raczej kotleta tu czuć nie będziecie. Za to jestem pewna, że wyczujecie dużą dawkę białego sosu i pieprzu. Niestety w świecy nie grzeszy mocą i nie jest zbyt bardzo wyczuwalny. Nie wiem czemu, ale ja też też wyczuwam tam nuty drzewne (nie wiem skąd, ale może to ten kotlet drewniany jest : p )

POKER NIGHT

Pół roku ślinienia się do niego na stronie amerykańskiej. Potem został wystawiony na allegro i tak wpadł w moje łapki. Wyobrażałam sobie zapach typowo męski, ciężki, ociekający alkoholem i złem. Na sucho pachniał idealnie! Taka mieszanka męskich alkoholi jak brandy, whisky, koniak, ale bez nuty zapachowej samego alkoholu, jakby czyste wyciągi zapachowe. Do tego nuta typowego zapachu suszonego tytoniu. Na sucho nazwałabym go wytrawnym z dodatkiem słodyczy. Po rozpaleniu stał się moim własnym dramatem. Zapach tak niesamowicie słodki, ciężki i o wiele za bardzo przesłodzony, że aż mnie mdlił! A wierzcie, że ja do słodkich zapachów nic nie mam! Jednak tutaj nie mogłam tego przetrwać. Koszmar jakiś! 

 ROOT BEER FLOAT

Zapach bardzo nietypowy i nie spodziewałam się, że tak będzie pachniał. Przypomnijcie sobie jak pachnie korzenne piwo. Przypomnieliście sobie? No to dobrze! Bo wcale tak ten zapach nie pachnie! Zapach ten dla mnie przesiąknięty jest anyżem i lekarskim zapachem. Pachnie dosłownie jak tabletki na gardło anyżkowe z mniszkiem lekarskim. Zapewne większość powie, że pachnie jak lukrecja - ale nie to nie lukrecja (a szkoda :c). Zapach dość mocny w świecy i nawet podczas palenia wychodziła jego delikatna pikanteria, ale nie była to świeca, na którą często miałam ochotę niestety.

2x4

A teraz mój święty Graal! 2x4 to zapach, który śnił mi się dniami i nocami. W końcu na forum zapytałam się, czy ktoś by nie miał sprzedać chociaż kawałeczka. No i traf chciał, że jedna dobra dusza chciała mi sprzedać część swej świecy. W tym momencie nadeszła moja klęska. Zakochałam się bez opamiętania. W szale zaczęłam szukać kolejnych słojów. Jeden tylko raz zapalony dorwałam w normalnej cenie jeszcze. Niestety z racji tego, że rozpętałam manię na ten zapach (połowa ludzi zdaje się go zaczęła szukać) ceny drastycznie wzrosły no i musiałam przystopować. Dlatego pozostało mi oszczędzanie moje 1,25 słoja. Zapach aktualnie wycofany w USA i niedostępny nigdzie indziej. Jednak przejdźmy do meritum sprawy - jak to pachnie? Dla mnie to typowy zapach stolarni: wióry drewniane, skóra, klej do drewna, lakier oraz nuty metaliczne. Można się zakochać, prawda? Zapach killerem nie jest, ale w miarę dobrze wyczuwalny. To też nie zapach, który każdy pokocha, ale jeśli lubicie zapach drewna to byłby dla was ideał! Jest całkiem podobny w sumie do pierwszego dzisiejszego zapachu, jednak jest bardziej wytrawny, intensywniejszy i wyraźniejszy w swoim zapachu.

Miałyście okazje poznać, któryś z dzisiejszych zapachów? A może macie na jakiś ochotę? Dajcie znać! : *

czwartek, 30 lipca 2015

Balmi, balsam do ust

I o to znowu ja! Jak obiecałam tak jestem! I to jeszcze jak jestem! Pełna dobrego humoru! Gotowi na dzisiejszą notkę? Jesteście ciekawe jak sprawdzają się u mnie kostkowe balsamy do ust? Nie jesteście pewne, czy warto wydać pieniądze na ten gadżet? To zapraszam dalej, bo dzisiejszy post będzie super słodki!

Takie gadżety zawsze przyciągają nasz wzrok, czy jednak jest on wart zachodu i kupna? Czy oprócz ślicznego wyglądu, będzie chociaż trochę wartościowy? Jednak nie mogłam się im oprzeć no i cóż - o to są u mnie w moich torebkach od dobrych 2 miesięcy, jeśli nie dłużej, a ja całkowicie na ich temat sobie już wyrobiłam zdanie.


Uroczego opakowanie nie możemy odmówić. Kosteczkę bardzo łatwo znaleźć w torebce, a dzięki sznureczkowi, można zaczepić ją o np. klucze, albo suwak, by nigdy nam się nie zgubiła! Kosteczka jest odkręcana, a w środku znajdziemy stożkowy balsam do ust. Jedyny mankament to fakt, że kosteczka zrobiona jest z gumowego materiału, przez co po 2 miesiącach w mojej torebce wyglądają niezbyt już estetycznie.. Tak się złożyło, że jeden balsam mam w wersji z pełnym opakowaniem, a drugi w wersji - opakowanie minimalistyczne w samą folijkę. Ale nie martwcie się, obydwa są oryginalne : )


Nie byłabym sobą, gdybym nie ponarzekała na skład. Oczywiście zaczyna się wszystko od parafiny, a dopiero dalej za połową składu mamy takie produkty jak masło shea, wosk pszczeli, czy też witaminę  i olej jojoba. Producent również nie mógł nam odpuścić nieszczęsnych parabenów. No, ale nie zawsze wszystko ma taki sobie skład musi być kompletną klapą, prawda?


Co do konsystencji nie mam się do czego przyczepić. Idealnie rozprowadzają się na ustach, można je używać pod szminki i nie powodują ich rolowania. Nie zauważyłam by się roztapiały przy aktualnych upałach. Mają kolor bezbarwny na ustach. Co do zapachów - to to jest to! Delikatne mleko kokosowe, a malinka to cukierki alpenliebe (czy jak one tam się nazywały - mam nadzieję, że wiecie o co chodzi!). Nie mogę narzekać, zapachy są po prostu takie do zjedzenia!

Jeśli chodzi o dostępność to wielką skarbnicą jest internet. TUTAJ podaję wam link do sklepu dystrybutora, jeśli nie macie dostępu do jedynej drogerii (przynajmniej taki mi się wydaje), w której są dostępne czyli Super-Pharm. Cena jednej takiej kosteczki to 20 złotych.


A teraz najważniejsze, czyli działanie. Czy cena jest adekwatna do jakości produktu? Stanowczo nie, bo tutaj większość z tego co płacimy do designerskie opakowanie. Balsam sam w sobie, niezależnie od zapachu jest całkiem fajny, ale nie uważam, by pomagał regenerować zniszczone usta. To świetny produkt dla tych, które nie mają problemu ze spierzchniętymi ustami, które potrzebują czegoś lekkiego, gdy malują usta szminką/błyszczykiem. Albo po prostu na szybkie nawilżenie. Jednak na regenerację nie mamy tu co liczyć. Czy kupiłabym kolejne opakowania? Zapewne to zrobię, jeśli wszelkie mazidła do ust mi się pokończą, a np. Eos okaże się taki sam lub gorszy. A czemu wrócę? Bo tak jestem gadżeciarą i w torebce uwielbiam takie rzeczy. W domu stosuję balsamy i masła bardzo odżywcze, dlatego na wyjścia wystarczy mi taki gadżecik, który fajnie się prezentuje, a działa całkiem dobrze. 

Nie powiem wam jednoznacznie, czy to produkt dla was i macie biec po niego do sklepu, czy też nie. Ale jestem pewna, że część z was jest dokładnie taka sama i w końcu i tak się na ten produkt skusi ze względu na wygląd i jakiekolwiek pozytywne działanie.

Te z was, które mają porównanie Balmi vs Eos dajcie znać, kto tą walkę wygrywa!


Farmona, Tutti Frutti cukrowy peeling do ciała papaja&tamarillo

Nie mam serca kolejny raz was przepraszać. Jak część z was wie byłam w szpitalu, teraz dopiero dochodzę do pełnego zdrowia  i czas wrócić do życia, skoro dostało się drugą szansę. Prawda?  Plus mojej nieobecności jest taki, że jeśli codziennie nie będę pisała to nigdy nie nadgonię zaległości. Czas wrócić do was, bo powiem wam szczerze - tęskniłam za pisaniem! Teraz tylko trzymajcie kciuki, żeby mi się mój telefonktóryjestjedynymmoimaparatemnierozleciałsiędokońca! : ) 

Dzisiejszym bohaterem jest produkt, którego zazwyczaj zużywam najwięcej w swojej łazience. Czy propozycja od Farmony mnie urzekła? Czy warta jest mego serca? Zapraszam!


Co do opakowania to naprawdę nie przyczepię się do niczego. Wygodny, wielki słój z zakrętką jest dla mnie najlepszą opcją jeśli chodzi o peelingi do ciała. Nie ma żadnego problemu z odkręcaniem, a dozowanie produktu zależy tylko i wyłącznie od nas. Minus jedyny taki, że trzeba mieć suche ręce. Naklejki trzymają się mocno i nie odpadają, wyglądając do samego końca bardzo estetycznie.


Skład już taki świetny niestety nie jest. Na pierwszym miejscu mamy parafinę, której nie cierpię w peelingach. Potem mamy dopiero cukier, pegi, więcej pochodnych ropy naftowej, triglicerydy, jeszcze więcej pochodnych ropy, zapach i reszta substancji, które są pozytywne, tylko czemu dopiero za zapachem?


Konsystencja peelingu jest bardzo zbita i nie można narzekać na brak drobinek peelingujących. Na całe szczęście nie jest utupiony w płynnej parafinie, bo bywały takie przypadki z toną mazi. Jest dość wydajny dzięki temu, że nie trzeba go wiele aby wymasować poszczególne partie ciała. Dużą zaletą jest zapach. Pachnie jak owocowe landrynki papajowe z dodatkiem kwaśnych nut. Aż ma się ochotę spróbować tego tamarillo, bo podejrzewam, że to właśnie ten owoc daje ten kwaskowaty aromat. To taki typowy produkt na lato, gdzie chcemy pachnieć jak owoce w słońcu! 


Wydaje mi się, że nie ma drogerii w której nie dostaniecie tego produktu. A w każdej z nich cena to ok 15/16 złotych. Cena nie jest wysoka jeśli do tego dodamy naprawdę dobrą wydajność.


Jak już wspomniałam peelingów z parafiną nienawidzę! Zawsze muszę po nich używać drugi raz żelu pod prysznic, dlatego nie mogę wam powiedzieć, czy zapach utrzymuje się na ciele. Jednego jestem pewna ta tłusta powłoczka pewnie zostaje, ale na pocieszenie powiem, że nie jest aż tak źle jak bywało w niektóych przypadkach! Peeling stosowany na mokrą skórę niestety nie daje efektu takiego jak lubię. Z tego też powodu stosuję go na osuszoną skórę ręcznikiem. Chyba, że nie mam czasu to po prostu od razu po wejściu pod prysznic. Masaż wykonany na suchej skórze jest idealny, a zdzieranie martwego naskórka na dość dobrym poziomie. Po takim zabiegu skóra jest delikatna i wygładzona. W powietrzu jeszcze kilka chwil utrzymuje się zapach. I mimo, że zapach jest obłędny (zresztą jak wszystkie wersje zapachowe dostępne w serii tutti frutti) i poziom zdzierania jest na wysokim poziomie, to nie jestem pewna, czy do niego wrócę. Po prostu nie mogę wytrzymać tej parafinowej warstewki, a bez sensu jest żebym ją musiała za każdym razem tak zmywać. Jednak jestem pewna, że jeśli wy ją lubicie/akceptujecie to jest to peeling dla was. I koniecznie wypróbujcie ten zapach - obojętnie czy to będzie masło, czy te małe peelingi!

Może to nie jest mój ideał, ale wakacyjny klimat jest zawsze mile widziany w mojej łazience! Dajcie znać, czy znacie tą wersje zapachową oraz czy znacie te peelingi.